geriatrycy na pokładzie

Decydując się na przyjęcie kota, szczególnie bardzo dorosłego, mam na uwadze względy, które inni mogą uważać za błahe albo dość dziwne. Jednak mając określoną psychikę, pomijając empatię, zdrowy rozsądek i dość ważny aspekt, jakim są wynikające z decyzji finanse, sumienie nie pozwoliłoby mi zachować się inaczej. Mam świadomość, że w czasach, kiedy organizacje walczą o przetrwanie, głoszenie tekstów o sumieniu, uczciwości, praworządności jest dla wielu osób stekiem nic nie wartych frazesów. Właściciele odwracają głowę od swoich poturbowanych pociech i wcale im tam hipokryzja w dalszym życiu nie przeszkadza.

Z troską obserwuję, ile obecnie następuje zrzeczeń kotów, które uległy rożnym urazom, na rzecz fundacji. Bez wahania uciekając od kosztów, podpisują stosowne dokumenty i w nosie mają, co się dalej ze zwierzakiem dzieje. To personel klinik weterynaryjnych stoi na pierwszej linii frontu i zabiega o istotę, która uległa wypadkowi przez głupotę, bezmyślność i niefrasobliwość mającego się nim opiekować człowieka.

Przyjmuję te biedne istoty, bo jak przecież można poddać eutanazji zdrowego, młodego, ale połamanego kota. Koszty związane z „naprawą” zwierzaka są tylko wymówką, ponieważ są jeszcze na szczęście organizacje, które pomagają w ciężkich dla właścicieli sytuacjach. Rezygnacja ze zwierzaka, którego świadomie przyjęło się pod dach, pokazuje tylko niedojrzałość decyzji, ale i samego człowieka.

Koty dorosłe, które stanowią liczną grupę geriatryków, generalnie zasilają zasadniczo wirtualne adopcje. Jednym z nich jest bohater dzisiejszego reportażu, a mianowicie czarny jak smoła Tadeusz.
Historia kota jest typowa, kiedyś trafił do adopcji do osoby związanej pośrednio z kocią branżą, kiedy opiekunka umarła na raka, istoty, które przyjęła do siebie, częściowo zabrała rodzina, a najcięższe zdrowotnie przypadki przejęli weterynarze. Jednym z nich był właśnie Tadzik. Niemłody już, schorowany, jednak przejmujący go weterynarz chciał kotu dać szansę. Pewnego dnia padło zapytanie, czy znajdzie się wolne miejsce w którymś z domów tymczasowych. Mając na uwadze moją umiejętność szukania fajnych domów, dla każdych nieomal kotów, nie robiłam żadnych trudności i poprosiłam Marylkę, by zabrała futro do domu.

Mieszkając nieopodal kliniki, wizyta w razie konieczności nie staje się kłopotem związanym z transportem. Tak jak przypuszczałam, znalazła się chętna osoba chcąca przygarnąć kota, jednak wolontariuszka odmówiła przekazania i tym sposobem Tadeusz powiększył grono moich garnuszkowych.

Obowiązuje niepisane prawo, że to wolontariusz ma prawo pierwszeństwa wystąpienia z prośbą o adopcję, ale jednocześnie, w przypadku chorych kotów, obowiązuje także zasada, że kot nadal przebywa pod opieką finansową fundacji. Dla kota faktycznie nic się w życiu nie zmienia, nie jest skazany na jakąś drastyczną rewolucję, ja natomiast mam kolejną pozycję dopisaną do faktury, wynikającą z opieki medycznej.

Dwa lata była cisza. Kot żył sobie spokojnie w harmonii z innymi kotami Maryli. Miły, komunikatywny, grzeczny i czysty.
Cisza zakończyła się kilka tygodni temu, kiedy nagle odmówił przyjmowania pokarmu.
Kot nie traci apetytu bez przyczyny. Wiedząc, że jego lata trudno dokładnie oszacować, jedno co wiemy, że z pewnością liczymy je od 15 w górę, standardowo zaczęliśmy szukanie problemu od sprawdzenia jakości narządów poprzez tradycyjnie badanie morfologii, ale profilem rozszerzonym.

Dodatkowo wykonane zostało USG oraz RTG.
Okazało się, że utrata apetytu związana była z dość rozległą zmianą w klatce piersiowej. Same podejrzenia, przypuszczenia czy domysły na tym etapie rozwoju choroby, to zbyt słabe okoliczności do ustalenia profilaktyki i wdrożenia leczenia. Kolejnym krokiem była biopsja. Czekając na wynik, stabilizowaliśmy kota. Kroplówki, sterydy, antybiotyk, klasyczne działanie.
Teraz jesteśmy mądrzejsi o wiedzę, że w klatce piersiowej doszło do rozrostu grasiczaka.
Ponieważ jeszcze nie wiemy dokładnie czy jest to forma inwazyjna czy nie, na tym etapie wdrażamy leczenie, czekając na rozwój sytuacji.

Generalnie podejmuje się próby usunięcia rozrostu z klatki piersiowej, a po zabiegu, w zależności od sytuacji, wprowadza się radioterapię albo chemioterapię, jednak należy pamiętać, że mamy każdy przypadek medyczny rozważać pod kątem rozwiązania najlepszego dla kota. Nie może być przyzwolenia, by zwierzę stało się ofiarą dziwnych pomysłów czy też eksperymentów.
Rozważając dosłownie wszystkie aspekty tej trudnej i skomplikowanej sytuacji, jak zwykle to na mnie spoczywa obowiązek podjęcia decyzji. Na ten moment przyjmuję informacje od prowadzącego lekarza oraz meldunki o stanie zdrowia i zachowania kota od Maryli.

Analizując całość, na tym etapie zachowuję ostrożność, ale nie eliminuję leczenia. Walczyć zawsze warto, bo niekiedy i beznadziejnie wyglądające w pierwszym momencie przypadki, dobrze reagują na leki, wbrew prawom natury czy wiedzy weterynarzy. Życie składa się z dziwnych okoliczności, a życie pisze nietypowe scenariusze. Moja decyzja o walce jest czytelna dla przyjaciół i sympatyków fundacji, ponieważ obserwując naszą pracę, wiedzą doskonale, że nigdy nie zgodzę się na cierpienie zwierzaka. Teraz proszę o pomoc w opłaceniu wszystkich działań. Diagnostyka zapewnia nie tylko porządne leczenie, ale daje właściwy obraz lekarzowi, a mnie argumenty do podjęcia decyzji odnośnie dalszego postępowania.