Ten temat fascynuje wiele osób, które zadają mi niezmiennie to samo pytanie: „Jak pani pozyskuje sponsorów, darczyńców, sprzymierzeńców?”
Zawsze odpowiedź jest jedna, ta sama od wielu, wielu lat: „To wszystko jest zasługą kotów!!!”
Reakcją są zazwyczaj zdziwienie, niedowierzanie, zakłopotanie.
Nie wiedzą jak mają przyjąć moje wyjaśnienie, czy w kategorii żartu czy delikatnej kpiny.
A ja tradycyjnie, swoim zwyczajem, robię poważną minę, kiwam stanowczo głową potwierdzając dobitnie: „To wszystko dzieje się za przyczyną tych niesfornych futer, one są wszystkiemu winne.”
Nie lubię trzymać innych zbyt długo w napięciu, więc w zależności od nastroju, wybieram klimat mini prelekcji. „Otóż moi drodzy, to koty zdrowe, a jeszcze chyba bardziej te stare i chore, pracują na rozwój i kondycję Fundacji.” Uniesione brwi świadczą o kompletnym braku zrozumienia mego toku myślenia, więc już wprost wyjaśniam: „Nie biegam po mieście z transparentem z napisem, że nazywam się Iza Milińska, ale wszyscy mówią o mnie Kocia Mama i wykrzykując przy tym: dajcie mi proszę kochani jakiś grosik bym mogła ratować koty! Pasją moją są koty, dla nich założyłam Fundację, ale, by leczyć i pomagać, muszę gromadzić fundusze, zatem oto jest puszka może ktoś wesprze co łaska …. ???”
Od lat ratuję koty, znajduję im domy. Można zajrzeć w statystyki by poznać liczby. Nie jestem szalona, nie twierdzę, że u mnie wszystkie będą miały najlepiej, więc bez żalu oddaję do adopcji, z prostej przyczyny, bo je faktycznie kocham.
Nikt normalny nie ma w domu 30 kotów, nikt normalny nie rujnuje rodziny czyniąc z domu mini schronisko, nikt normalny nie jest w stanie w porę wychwycić choroby, gdy buszuje po kątach zbyt duża gromada mruczków. A jak wiemy w naszym społeczeństwie nie ma jeszcze nadludzi.
Jestem rozsądna aż do bólu, mimo że moja głowa często błądzi w chmurach. Nie przerzucam odpowiedzialności finansowej na domy tymczasowe, nie uciekam od decyzji właściwych szefowej. Od zawsze bacznie pilnuję, by dopełnić każdego zobowiązania, a nawet obietnicy.
Dlatego dwa tematy zawsze są priorytetem: interwencje i koty oczekujące na przyjęcie.
I już dochodzimy do tematu głównego czyli sponsoringu.
Nasi darczyńcy rekrutują się w sumie sami.
Często poznają Fundację przybywając po kota czyli na adopcję, potem generalnie poprzez kontakt z DT poznają rytmy naszej pracy i w zależności od dyspozycji, okoliczności i predyspozycji, włączają się jako wolontariusze stali, okazjonalni bądź powiększają rzeszę darczyńców.
Drugą grupę stanowią osoby, które zgłaszają się do Fundacji po pomoc w leczeniu kotów. Oni także w sumie z wdzięczności, że ktoś ich z tą starą, chorą znajdą nie odesłał z kwitkiem, wracają po pewnym czasie, ale już w kompletnie innym trybie. Dokładnie pamiętają drogę, którą sami musieli przejść, do ilu drzwi stukali, zanim ten, który nagle stanął na ich drodze, otrzymał stosowne wsparcie. Inaczej zaopatruje się te, które rokują szybką adopcję. Te ładne, zdrowe, kolorowe. Bure, stare i chore każdy generalnie odrzuca. Przyczyna jest prosta: wydatki niekiedy przekraczają finansowe możliwości.
Ale kiedy ma się na swoim terenie taką Kocią Mamę, to jest szansa na pomoc i nie oczekujemy w zamian żadnej konkretnej rekompensaty czy zadość uczynienia. Dla nas istotne jest zdrowie i życie dalsze futrzaka.
Wszystko jest w tej Fundacji możliwe, nie ma żadnych ograniczeń. Można przekazywać wpłaty miesięczne, kwartalne, wspierać raz w rok bądź wrzucać do puszek stojących w lecznicach.
Można kupować karmę na Mikołaja i Zajączka, dawać prezenty z okazji Dnia kota, pierwszego dnia Wiosny czy Walentynek. Można przekazać rękodzieło, odrobinę swego talentu bądź zdolności. Można robić piękne zdjęcia adopcyjne, plakaty, projekty.
Tym razem w gronie dobrych ludków witamy Kasię i Ewę. Przyszły do mnie po kota. Wyszły z Korkiem, zaufały całkowicie akceptując mój wybór.
Po pewnym czasie przysłały zdjęcia i zapytanie: „Skąd pani wiedziała, że akurat o takim kocie marzyłyśmy?”
Cóż mogłam odpowiedzieć?
Po porostu słuchałam uważnie, co do mnie mówiły i odrobinę jak zwykle pomogła mi ta moja kocia intuicja.
Minęło kilka miesięcy. Korek dostał nowe imię. Dziewczyny co rusz słały fotki i wieści. Byłyśmy w kontakcie.
Tuż przed Wielkanocą odebrałam telefon:
– Adoptowałam od pani kota, chciałam przekazać karmę prezent na Gwiazdkę ale jakoś się zeszło… Teraz już się nie mieści pod łóżkiem, pani Izo kiedy mogę podrzucić?
– Jest pani pewna, że teraz? Może być na Dzień Dziecka, jest szansa na więcej – uśmiałyśmy się obie -A jak mój Korek?
W słuchawce zapadła cisza.
– Skąd??? Jak??? Przecież nie powiedziałam od którego jestem kota?!
– No cóż, mnie pewnych rzeczy nie trzeba czasem mówić, wiem i już!