Gdzieś na Wiskitnie

To nie było typowe zgłoszenie interwencji, ani też prośba o pomoc, poradę czy wskazówkę.
To była ukryta groźba ocierająca się o szantaż:
– Szukam humanitarnego rozwiązania… by się ich pozbyć, syczą, brudzą… – w tle słychać było płacz dziecka.
– Poproszę teścia, dowiezie, gdzie wskażecie, ale tylko je zabierzcie… Nikt nie będzie żadnej matki odławiał na zabieg, chcecie to sobie tu podjedźcie, tu pełno kotów lata, to są peryferie miasta, a ja mam inne zajęcia ważniejsze…


Maryla po tej rozmowie była lekko w szoku – Co za ludzie! – Nie mogła spokojnie przetrawić tego, co usłyszała podczas rozmowy z dźwiękami nakładającymi się w tle. Jak można będąc młodą matką w tak bezduszny sposób traktować inne dzieci, co z tego, że kocie, sam fakt już daje świadectwo o braku empatii i człowieczeństwa.
Nie był poruszony temat wsparcia ani zabezpieczenia matki gromadki. Tyle ugrałyśmy, że łaskawie w ramach pozbycia się kłopotliwego problemu, zgodzono się kociaki przekazać do Fundacji. Mamy świadomość, że znając już drogę przy okazji kolejnego miotu powielona zostanie groźba, ale są sytuacje na przebieg których kompletnie nie mamy wpływu.

Przyjechały brudne, głodne w tekturowym pudełku. Zamiast słowa: “Dziękuję”, przyjmująca je lekarka usłyszała: “Mam ich dość, złościły mnie te brudasy, wszędzie paskudzą.”.
Przemilczała, bo po co drażnić tego rodzaju człowieka, drugi raz może odmówić do nas podjechać, a skoro w ten sposób przeszedł dotąd życie, nasze rekolekcje nie zmienią jego nastawienia ani nie wzbudzą wyrzutów sumienia.

Reasumując mamy pięć kolejnych mało samodzielnych jeszcze kotów, trzeba je dokarmiać butelką, ponieważ wchodzą dopiero w trzeci tydzień. Doktor Anna ma jeszcze jedno zadanie, nauczyć małych czystości i przygotować do adopcji. W tej kolorowej gromadzie są wyjątkowe kotki, bo rude z białymi akcentami, a bure to kocurki, więc są cudownym wybrykiem natury.
Jak zwykle poproszę o pomoc w przygotowaniu maluchów do adopcji, czyli o wsparcie dedykowane na karmę oraz obsługę weterynaryjną.
Można rzecz oczywista iść na skróty i jak większość wskazać drogę do lecznicy usypiającej tego rodzaju mioty.

Tylko, że nazwa zobowiązuje! To nie jest żaden przypadek ani tym bardziej zbieg okoliczności, że w sezonie na wysyp małych zewsząd nadchodzą prośby o pomoc! Wbrew temu, że piętnują mnie na forach i grupach za ratowanie osesków, mimo straszenia mnie sądem za ignorowanie obowiązującej ustawy, ludzie mają właściwy odruch i jeśli tylko da im się wybór nie decydują się na radykalne rozwiązania. Życie każde nadal jest darem najpiękniejszym, najcenniejszym prezentem od losu, którego nie kupi się za żadne skarby świata, za worek złota czy piękne pałace i każdy kto tego nie rozumie i chowa się za bezduszne ustawy jest najzwyczajniej źle przygotowany, mówiąc delikatnie, do tak ważnej pracy społecznej!