Gala jubileuszowa – Fundacja ma już 10 lat!

Każde urodziny Fundacji były piękne.

Z ogromnym sentymentem wspominam tę pierwszą galę, jakże nieporadną pod względem organizacyjnym – mogę to stwierdzić teraz, mając w pamięci kolejne. Zawsze będzie kojarzyć mi się z Magdą i wspólnie przygotowywanym tortem, z ogromną śnieżycą akurat 8 marca, ze spóźniającymi się gośćmi i piosenką o rudych kotach, które umilały oczekiwanie na koncert.
Z rozbieganą Emilką ratującą niedopatrzenia, ale i z Pitusiem, który ze stoickim spokojem, niemal jak maskotka, przechodził z rąk do rąk, bo każdy chciał choć przez moment potrzymać tego wyjątkowego kota. On jakby znał swoją rolę, jakby wiedział, że to jest Jego wyjątkowy dzień. Myśląc o pierwszej gali staje mi też przed oczami Aleksander, pierwszy KotoMan i nasz gość specjalny, Prezes NIK, którego wtedy nie śmiałam prosić o wystąpienie. Mimo dłużyzn, pięknie wtedy wypadł koncert.

Po tych urodzinach wiedziałam jakie popełniłam błędy i co trzeba będzie zmienić, ale nabrałam też pewności i odwagi, bowiem najtrudniejszy egzamin Fundacja zdała na piątkę.

Kolejne wspomnieniowe obrazy, to morze czerwonych balonów w pięknie udekorowanej sali w Ośrodku Kultury przy Lokatorskiej, autokar pełen młodzieży z filii piotrkowskiej, kankan odtańczony brawurowo przy hucznych brawach, sala wypełniona gośćmi po brzegi i przepiękne dekoracje kwiatowe Ani. Na pożegnanie pod oknem serenada „Jesteś szalona” i DJ , który tak wszystkich rozbawił, że trudno było się rozstać.

Nasze następne urodziny, w odnowionym teatrze Arlekin, kojarzą mi się z cudownymi dekoracjami Agnieszki, z niecodziennym prezentem: koszem smakołyków przygotowanych przez moje dziewczyny w nawiązaniu do moich kulinarnych poczynań, ale i ze smutkiem w oczach Ani i jej słowami, które wryły mi się w pamięć: „Jak ja za Wami tęsknię, jak mi brakuje tych zwariowanych interwencji, z Tobą…” Rok później, na kolejnej KotoManii już Jej z nami nie było, odleciała do naszych tęczowych kotów…

Potem był Art Inkubator i mega fajne urodziny.
Mimo, iż byłam kompletnie nieprzytomna z powodu zapalenia oskrzeli, szarżowałam jak zwykle swoim zdrowiem stawiając się, by nie zawieść, funkcjonowałam dzięki dwóm przyjmowanym naprzemiennie antybiotykom. Kieckę kupiła mi Marta a biżuterię zrobiła Magda. Pamiętam wzrok Emilki, kiedy zobaczyła moją toaletę „Boże, ale pomysł, ja bym na to nie wpadła !! Uśmiechnęłam się. Miałam świadomość, że delikatna koronka i bajecznie kolorowa robiona specjalnie dla mnie biżuteria sutaszowa szokowały połączeniem, ale rewelacyjnie odzwierciedlały mój charakter. Pamiętam nieustanną opiekę i czujność Renatki, która kręciła się obok, tak na wszelki wypadek. Wtedy to pierwszy raz otrzymałam gratulacje sygnowane logiem NIK za działanie na rzecz kociaków.

Urodziny w auli na Politechnice Łódzkiej to oczywiście łzy Jacka, zaskoczenie, niedowierzanie, zdumienie ale i ogromne szczęście i radość z faktu, że w tej Fundacji nie trzeba przypominać o swoich dokonaniach. Spisek się udał znakomicie i chyba każdemu przypadł do serca pomysł z wręczaniem statuetki dla ludzi wyjątkowych, wspierających Fundację i oddanych jej bezgranicznie. To była ostatnia Gala przeprowadzona w starej konwencji.

Niespokojny duch podpowiadał mi, że muszę poczynić zmiany, byśmy nie popadły w rutynę i Gala zamiast cudownej rodzinnej imprezy, na którą każdy niecierpliwie czeka i odlicza minuty do godziny zero, zmieni się w mdłą nasiadówkę przypominającą poprawną herbatkę u starej cioci, spotkanie jakby za karę.
Nie chcę żeby goście przychodzili z kurtuazji, z obowiązku, że u Milińskiej na KotoManii wypada się pokazać. Wiem, że wielu marzyłoby o takiej sytuacji, ale ja jak zwykle mam odrobinę inny kąt patrzenia.

Narada przed organizacją tej wyjątkowej, bo dziesiątej, Gali była krótka.
W sumie przygotowania można określić jednym słowem: szok!!!
Doznawała go w różnym stopniu każda osoba bezpośrednio zaangażowana w jej organizację.
Pierwsza była Emilka: „Chyba żartujesz?! Jak wyobrażasz sobie scenografię w tak ogromnym gmachu? Jak mam to ugryźć? To są kilometry powierzchni do ogarnięcia, widziałaś te przestrzenie? Budynek pamięta czasy PRL-u teraz dopiero następują remonty, może wrócisz do tego pomysłu za czas jakiś, rok, powiedzmy dwa, a będzie tu kompletnie inny standard.”

Uparłam się. Miałam plan, miałam wizję, szłam za ciosem.
„Daj spokój poradzisz sobie, masz talent i lubisz wyzwania.” Ucięłam temat.

Kolejna była Bożena.
„Nie będzie typowych filmów reklamujących kotomanów, w ogóle nie będzie głosowania.” powiedziałam. Patrzyła bezradnie szukając podtekstów, których tym razem nie było. „To jakie jest tym razem moje zadanie?”
„Robić piękne zdjęcia na KotoManii.”

Z Werką, stylistką poszło gładko. Przezornie, odpowiednio wcześniej wysłałam ją na rekonesans. „Co za miejscówkę pani wybrała?” sapała zła w słuchawkę „Tam tajfun jest potrzebny a nie moje dekoracje!”
„Coś wymyślisz, podobno masz fajne pomysły, było się nie przechwalać, teraz masz zadanie!”

Dziewczyny od statuetek, Marta i Agnieszka były zachwycone, co było jakże potrzebną odmianą, po poprzednich utarczkach.
Cieszyły się jak dzieci, wymieniały uwagi gdy podawałam kolejne nazwiska z dość obszernej listy.
10 lat, dziesięć moich podziękowań, za te wszystkie lata dla 10 najbardziej związanych, oddanych Fundacji i Kociej Mamie.
Zbieram garściami koty, ale i przygarniam fajnych ludzi, taka karma.

„Aniu, tym razem nie piszemy żadnego scenariusza.”
„Jak to?” Pytanie zawisło w przestrzeni „Więc jak to sobie wyobrażasz?”
Odetchnęłam, wreszcie troszkę zrozumienia.
„Normalnie, ja imprezę poprowadzę, polecę talentem, postaram się mówić krótko, zwięźle, na temat, tym razem nie będzie typowej konferansjerki, ale obecność Renaty i Anety jest niezbędna, będą mi pomagać!”

„Jakie obowiązują stroje? W jakim klimacie?” Renia tradycyjnie dopinała szczegóły. Jedyna, która spokojnie odniosła się do nowej konwencji urodzin, wręcz pochwaliła. „Skoro w tym roku będzie inaczej, to nie muszę się męczyć w tych okropnych wysokich butach! Mogę iść w trampkach i koszulce z kotem?”
„Możesz! Tym razem obowiązuje pełna dowolność. Budynek szary jak tamte trudne czasy, zatem Fundacja ma być jak kolorowe motyle. Każda ubiera się według swojego pomysłu.”

Łatwo planować i organizować Galę w pięknych, zabytkowych wnętrzach, ale ja znam swoją Fundację, jej potencjał, pomysły, skuteczność, dlatego mogę realizować nawet odrobinę ekscentryczne pomysły.

Zaczęłam tradycyjnie: „Witam Was kochani, dziś będzie wieczór samych niespodzianek. Pierwsza, to ta, że nie będzie recitalu gwiazdy, bowiem Gwiazdami jesteście Wy, szanowni Goście. Dzięki waszej pomocy, sympatii i wsparciu mogłam zbudować tak nietypową Fundację” Przerwały mi głośne brawa.
„Druga to fakt, że dzisiejszy wieczór poprowadzę ja…”

Na szczęście obyło się bez owacji na stojąco. Magia wieczoru z każdą minutą odczuwalna była coraz bardziej. Tym razem, mimo tylu awarii, poślizgów, sytuacji komicznych, nerwowych i niekiedy dramatycznych, wszystko spinało się cudnie. Dzięki mojej konferansjerce wytworzyła się specyficzna atmosfera adekwatna do wspomnień, śmiesznych anegdotek, dygresji.
Osiągnęłam zamierzony cel, łączyłam tych na scenie z tymi na widowni. Tym razem nie było Gości i Gospodarzy, ponieważ każda obecna na Gali istota była w pewien sposób związana z Fundacją.

Tylu gratulacji, pochwał, słów podziwu, uznania, szacunku nie odebrałam dotąd nigdy.

Wszyscy byli pod autentycznym wrażeniem naszego dorobku, dokonań, rozmachu, stylu pracy, skuteczności ale przede wszystkim konsekwencji i spójności w zarządzaniu.

Jednak to, co najpiękniejsze, było przede mną!
Kiedy Emilka wparowała z bukietem i zarządziła „Poproszę o krzesło” w pierwszym odruchu chciałam powiedzieć „Spokojnie, dobrze się czuję” ale kiedy dyrygowała dalej „Poproszę kogoś z chusteczkami tu bliżej” poczułam się niepewnie. Co też One knują ?!

Nagle wszystkie znalazły się obok mnie, wyrosły jak spod ziemi, patrzyły w napięciu kiedy rozrywałam papier…
No tak!
Nie mogło Go na tej dziesiątej zabraknąć!

I co ja biedna mogę powiedzieć? Że mogłam sobie wymarzyć taką ferajnę cudownych kobiet.
Mało, że pracują tak, że inni zazdroszczą, to jeszcze przenikają moje myśli i odgadują marzenia.
Podświadomie czułam, że będą to wyjątkowe urodziny i stało się tak właśnie dzięki moim dziewczynom.

To co we mnie dojrzewało, do czego instynktownie zmierzałam, dzięki Nim szybciej się wykrystalizowało, odrobinę przyspieszyło proces, pomogło podjąć decyzję, potwierdziło, że nie ma dla Fundacji lepszej kociej twarzy, bardziej godnego ambasadora, lepszego guru, cudowniejszej istoty firmującej działania, wyjątkowy patron w wyjątkowej kociej gromadzie.

Prezent wywołał łzy, ale to było dobre, miłe i jakże bezcenne wzruszenie.
Nie wiem co bardziej mnie rozbroiło, portret Pitusia czy świadomość relacji i więzi w Kociej Mamie. Mądrość wolontariuszek, ich dojrzałość i przenikliwość to dowód, że dobrze spożytkowałam te 10 lat, że góry można przenieść, zmienić bieg rzeki, skruszyć lód, tylko, drobiazg, trzeba mieć takich ludzi obok.
A ja mam!!! I to jest piękne i tym akcentem kończę ten wspominkowy jubileuszowy reportaż.