Interwencja z terenu Brzezin. Jest to małe miasteczko położone kilkanaście kilometrów od Łodzi.
Z prośbą o pomoc dla powypadkowej kotki zadzwoniła do Anetki lekarka prowadząca Rudziocha, mająca gabinet w Strykowie. Rudzioch, dzięki zastosowanej przez nią terapii, zaczyna powoli zdrowieć.
Wersja zgłaszających interwencję:
Kotkę znaleźli młodzi ludzie, którzy przybyli z wizytą do babci. Kicia leżała w rowie, zmasakrowana czaszka, uszkodzona żuchwa, pęknięte oko. Nie chcę nawet myśleć o bólu w jakim trwało to kocię. Żaden mieszkający w pobliżu sąsiad do niej się nie przyznał.
Kotkę zawieziono do najbliższego weterynarza, ale odmówił on przyjęcia pacjenta, dlatego ruszyli dalej, do Strykowa. Nasza fundacyjna weterynarz odmówiła eutanazji ale nie pomocy. Zaopatrzyła przeciwbólowo ranne zwierzę i podała kontakt do Fundacji. Dalej potoczyło się raczej błyskawicznie.
Będąc wierna faktom muszę wspomnieć o tym, że, kotka wraz ze swoimi opiekunami musiała przejechać przez dwie nasze lecznice, zanim podjęte zostały czynności przed operacyjne. Powodem była oczywiście majówka i praca w okrojonym składzie ale i umówione zabiegi. Byłam przerażona, miałam na głowie konającego zwierzaka, a połowa lecznic była zamknięta. Gdyby to był nie był kot powypadkowy, nie miałabym stresu, ale w tym wypadku było mega trudno. Musiałam wybrać lecznicę, w której oprócz sprzętu RTG, jest możliwość wykonania analizy krwi i w składzie zespołu lecznicy jest chirurg.
Finalnie trafiła do całodobowej, bardzo dobrze wyposażonej sprzętowo. Vet- med jest jedną z naszych wiodących lecznic mających ogromny wkład w ratowaniu szczególnie trudnych przypadków. Wiedza medyczna i umiejętności lekarzy nie spychają na plan dalszy empatii i rozsądku.
Wszelkie decyzje podejmujemy mając przede wszystkim na uwadze dobro kota. Finansowa strona interwencji nie ma najmniejszego wpływu na tryb i sposób leczenia pacjenta. Nadal w stan gotowości stawiają wszystkich wolontariuszy, sympatyków i sprzymierzeńców Fundacji moje apele: potrzebna matka karmiąca czy prośba o transport chorych kociąt.
Nawet jeśli sytuacja radykalnie się zmienia i opiekun kota przestaje respektować wcześniejsze ustalenia, tak zadziało się w przypadku Cypisa, którego nie dość że odbiłam z pewnej lecznicy, by uchronić opiekuna przez horrendalnymi kosztami, i zoperowałam połamaną łapkę, to właściciel zamiast dotrzymać umowy, przestał odbierać telefon unikając kontaktu, mimo to Fundacja dotrzymała ustaleń i wszystkie zabiegi zapewniające powrót do zdrowia opłaciła.
Kiedy myślę o tej interwencji, a noc wcale nie była dla mnie dobra i spokojna, w głowie pulsuje natłok wykluczających się myśli. Nic mi się w tym wydarzeniu nie klei, jedne fakty przeczą drugim, nie mogę racjonalnie wysnuć opinii, bo wszelka wiedza odnośnie psychiki kota podważa fakty, które jednak się wydarzyły.
Młodzi ludzie twierdzili, że nie ustalili właściciela kotki, jednak podjęli czynności ratujące, byli konsekwentni i zdeterminowani, odmówili zdecydowanie nawet symbolicznego wsparcia i podpisali bez sprzeciwu dokument zrzeczenia się kota. Wyszli bez zapewnienia, że będą śledzić los kotki.
Teraz moje spostrzeżenia.
Przyjęłam kotkę nie patrząc na rejonizację wypadku. Nie podejmowałam żadnych decyzji pod wpływem sposobu, w jaki znalazcy komunikowali się ze mną. Ich słowa przyjęłam za dobrą monetę, ale oglądając zdjęcia z lecznicy i analizując wydarzenia nasuwa się kilka pytań.
Skąd nagle posiadali kontener? Przecież jechali z rutynową wizytą do babci, która nie ma kota.
Kotka nie była zaniedbana, brudna ani wychudzona, nie tak wygląda błąkający się tygodniami kot. Widziałam koty powypadkowe nie raz. Obolałe, zdezorientowane unikały najmniejszego kontaktu. Były czasem agresywne bojąc się bólu podczas oględzin. Ta kotka była oglądana w 4 lecznicach i żaden z lekarzy nie miał kłopotu by ją zbadać. Ten fakt zadziwia mnie najbardziej.
Z roszczeniowego tonu w stylu „Od czego są fundacje?” wybiłam ich jednym pytaniem: „A do kogo jeszcze Państwo dzwoniliście prosząc o pomoc? Skoro do nikogo, to słabo wypada pretensja.”
Dla mnie w tym czasie liczył się kot i czas, w jakim będę mogła podjąć leczenie. Pretensje, wymówki i presję odrzucałam, bo szkoda mi było emocji na głupie przepychanki. Szybko zrozumieli, że wszelkie próby wywarcia na mnie nacisku nie wywołują zamierzonego efektu. Nie dałam się sprowokować ani wciągnąć w jałowe dyskusje, bo komunikacja dotyczyła powypadkowego kota, a nie konwersacji na temat jakie są cele i założenia Fundacji. Chylę czoła za pochylenie się nad zmasakrowanym kotem, jestem wdzięczna za poświęcony czas prywatny i koszty transportu.
Nie oczekuję jakichś wielkich wyrazów wdzięczności, ale w tym konkretnym zdarzeniu, gdzie Fundacja reagowała błyskawicznie i bez tradycyjnych wsparciowych negocjacji, zamiast wymówek ładnie by brzmiało jedno maleńkie ale bardzo znaczące słowo: dziękuję.
Nikt tego nie usłyszał, ani ja , ani Aneta, ani lekarka przyjmująca kotkę w Vetmedzie.
Kotki niestety nie ma. Lekarz pomógł jej polecieć za TM. Rany i uszkodzenia czaszki oraz mózgu były niestety zbyt rozległe, ale tę wiedzę uzyskaliśmy po wykonaniu kompletu zdjęć RTG. O ile działania w obrębie jamy ustnej, podniebienia i żuchwy rokowały operacyjnie o tyle uszkodzenia mózgu wykluczały powodzenie akcji. Są przypadki kiedy to lekarz oceniając komplet badań szacuje swoje umiejętności i podejmuje decyzję czy operacja rokuje dla pacjenta pozytywnie.
Obrażenia były zbyt rozległe i głębokie. Zdjęcia wykazały, że kotka miała już jeden stary zagojony uraz żuchwy. Nasuwa się pytanie: bestialstwo czy wypadek?
Ta interwencja dedykowana jest przede wszystkim tym , którzy widząc kota leżącego w rowie odwracają głowę, wyrzucając z pamięci obraz konającego zwierzaka z obawy, że przerosną ich koszty wynikające z dobrego serca.
Otóż nie.
Fundacja Kocia Mama uratowała już setki takich mających ochotę polecieć za TM kotów.
Są takie, które się tam uporczywie kilkakrotnie wybierały. Jednak walczyłyśmy.
Nigdy nie wiemy jakie faktyczne są obrażenia, bywa, że kot wygląda jakby przejechał po nim walec, a są to mało groźne skaleczenia. Zawsze trzeba reagować!!! Trzeba mieć tę odwagę, bowiem wartość człowieka mierzy się jego stosunkiem do słabszych i bezbronnych.
W tej konkretnej, ale i setkach innych interwencji, sprawą drugorzędną jest dojście do prawdy. Liczy się tylko zwierzę i jego cierpienie oraz tryb i czas, w jakim zostanie zaopatrzone lekowo.
W tym jednym, konkretnym przypadku, w obliczu bólu zwierzaka, odstępuję od rutynowych działań. Całą energię wkładam w przygotowanie akcji ratującej życie, to zawsze w takich przypadkach jest priorytetem, inne zadania i ustalenia mogą czekać.
Pamiętajcie zatem kochani, kiedy widzicie cierpienie nie odwracajcie głowy.
Kontaktować się należy z najbliższą organizacją zwierzęcą bądź gabinetem weterynaryjnym.
Najgorsza jest bierność i obojętność.
Kotka nie żyje. Smutny to fakt, ale wydarzenia takie nie dzieją się sporadycznie. Lato i wypadki lokomocyjne przed nami. Oby kierowcy byli uważni.
Jednak ta aukcja ma za cel zgromadzić niezbędny budżet, bym nie miała związanych rąk, bym mogła ratować zgłaszane koty.
Zanim położymy kota na stole musimy podjąć pewne niezbędne czynności umożliwiające przeprowadzenie operacji. Są to: zdjęcia RTG, morfologia, biochemia, testy białaczkowe i fipowe. To są minimalne ale konieczne badania, by nasza praca była faktyczne pomocą.
Jak zwykle w obliczu potrzeb wynikających z życia ale i z odpowiedzialności pełnionej funkcji powołuję koci budżet wypadkowy. Wpłacać można bezpośrednio na konto Fundacji z dopiskiem: na koty wypadkowe albo jako cegiełki zasilające tę konkretną interwencję.
Wszystkim darczyńcom będę ogromnie wdzięczna.