Codziennie otwieram szeroko oczy ze zdumienia, a powodem nie są zgłaszane interwencje, ale prośby w wymiarze mniej lub bardzie roszczeniowym, zabarwione delikatnym, nie bardzo wiem, jak ująć tę emocję, rozczarowaniem czy może rozgoryczeniem. Pomijam fakt bombardowania mnie telefonami o każdej dosłownie porze dnia, ignorowanie świąt czy prawa do odpoczynku w weekend. Jakoś w moim przypadku myślenie, zdrowy rozsądek i kultura innych zawodzi. Nikt nie pisze nawet wiadomości z zapytaniem, czy w porze poza tradycyjnym dyżurem mam czas, ochotę i siłę na rozmowę.
Zwyczajnie, łapie się za telefon i nadaje. Tylko, że w tym roku, po 15 latach pracy, wprowadzamy dość radykalnie wolontariat asertywny. Nie dotyczy to oczywiście kotów, pomocy czy doradztwa. Zmieniają się zasady i forma komunikacji. Przykro mi tę kwestię podnosić, jednak kiedy delikatne sugestie nie przynoszą zamierzonego skutku, trzeba walić bez pardonu i prosto z mostu.
Historia fundacyjnych kontaktów z hodowcami ma już swoistą tradycję. Obecnie, na tablicy Kociej Mamy, Ania systematycznie przypomina zamierzchłe akcje pomocowe, interwencje, przyjęcia, przekazania.
Powody były przeróżne, choroba, błędy genetyczne, infekcje w hodowlach, brak pieniędzy na leczenie, niefrasobliwość reproduktora. Historie śmieszne, groteskowe, traumatyczne i dramatyczne.
To, że nie znoszę hodowców, wiedzą wszyscy. Jednak oni mają świadomość, że mogą do Kociej Mamy bezkarnie przekazać koty. Nie będę hejtować, piętnować, szkalować. Zachowuję się tak świadomie, z troski o przyszłe losy innych kotów. Ta branża to w sumie grajdołkowe towarzystwo. Wszyscy się znają, wiedzą, kto jakie ma układy, możliwości, zasoby. Z kim się środowisko liczy, kto ma bana, a kto autorytet, nazwa której organizacji wszystkie drzwi otwiera, a przed którą wszyscy się bronią, ponieważ idzie fama, że są trudni w komunikacji, kłótliwi i w dodatku słabo wypłacalni.
Na opinię pracuje się każdego dnia, przez wszystkie tygodnie, miesiące i lata społecznej pracy. Jedno potknięcie, jedno zawahanie, jedna błędna decyzja, a już powstaje rysa na opinii. Rzadko na jednej się kończy, tak, jak w przypadku siadającego gruntu. Kiedy fundamenty są słabe, a grunt pracuje, ściany pękają, zaczyna się od jednej, kończy na wielu. Dokładnie tak samo dzieje się z opinią o organizacji, wystarczy kilka incydentów i mamy przypiętą etykietkę.
Właśnie tej opinii, tego dobrego o nas zdania, pilnowałam i nadal to czynię z takim pietyzmem. Mogą nas hejtować, bo jesteśmy inne, wyłamujemy się z szeregu, mamy swoje nowatorskie pomysły i ku rozpaczy innych, fajnie realizują się w życiu.
Do pracy społecznej trzeba dojrzeć, dorosnąć. To nie jest aktywność dwa, trzy razy w tygodniu, to nie prelekcja okazjonalna czy pogadanka przy kawie. To obowiązek, który sami na siebie nakładamy, wiedząc, że każde nasze działanie sprowadza się do zabezpieczenia zwierząt.
To, że przyjmuję rasowe, to również forma pomocy. W przypadku, kiedy kot nie jest dochodowy, właściciel pozbywa się go i nie liczy się forma ani styl, czy choćby zachowanie namiastki przyzwoitości.
Druga kwestia pomocowa, która wzbudza ogromne kontrowersje, to zgłaszanie kotów środowiskowych, ale totalnie dzikich.
Bardzo często ludzie nie umieją przyjąć do wiadomości stanowiska fundacji, dotyczącego tych właśnie kotów.
Fundacja nie pracuje w oparciu o kociarnię, dom kotów, miejsce, w którym na metrze kwadratowym zgromadzona jest jakaś znaczna liczba futer.
Nie raz już tłumaczyłam, że jest istotny podział, na te, które mimo, iż urodziły się i przebywają w środowisku, są miłe i łagodne, przez co kwalifikują się do adopcji oraz na koty dzikie. Nie zważamy na płeć, umaszczenie czy wiek. Warunkiem jest ich komunikacja z człowiekiem.
Koty dzikie, nawet jeśli są młode, wymagają tylko zabezpieczenia przed dalszym rozmnażaniem. Domy tymczasowe pełne są kotów nieadopcyjnych, takich, które niby żyją z nami, ale są bezdotykowe. Nie mam zamiaru przyjmować tego rodzaju osobników i na nic zdadzą się prośby, groźby czy straszenie skandalem w mediach.
Kot, przy dobrych wiatrach, żyje nawet 29 lat. Dlaczego mam zmieniać zdanie i rolę domów tymczasowych z opiekunów na sprzątaczy kuwet?
Z doświadczenia trzeba wyciągać wnioski, ale takie, które nie działają na szkodę wolontariuszy i fundacji.
Zasadą główną mojego szefowania jest, iż nigdy pochopnie nie podejmuję kluczowych dla organizacji decyzji. Tak jest i teraz. Mało kto dzwoni z intencją przyjęcia kota biegającego po meblach, firankach, wykopującego ziemię z doniczek czy brudasa.
Mam propozycję, by odwrócić rolę, osoba zgłaszająca koty niech się dobrze i uczciwie zastanowi, czy sama jest gotowa zaopiekować się kotem, z życia z którym nie ma żadnej radości, tylko same problemy, straty i na dokładkę w awantury domu.
Proszę nie mylić faktów, założyłam nie schronisko, a fundację. To kompletnie różne formy i tryby pracy. Filozofią Kociej Mamy nie jest uszczęśliwianie kotów na siłę, według pomysłu laików, personifikujących zwierzaki. Gatunkiem należy się opiekować, dbać o jego dobrostan, jednak wszelkie zadania należy wykonywać z szacunkiem i intencją stworzenia warunków, które zapewnią mu bezpieczne bytowanie, a nie zniewolenie na siłę. Dość często mierzę się właśnie z takim stanowiskiem, kiedy to atakowana jestem bezkompromisowo, przy świadomym pominięciu rzeczowych i prawdziwych, adekwatnych do rzeczywistości moich odpowiedzi. Stado nieadopcyjnych, przyjętych kilka lat temu, właśnie zasiliło pokład wirtualnych. Wszystkich zapraszam na stronę internetową, by poznali fatyczną pomoc, jaką otrzymuję od osób, które przekazały nam dzikie, stare i chore koty.
Są sytuacje, jak zwykle stanowiące dokument, iż każda reguła ma swój wyjątek.
Jednak to do mnie należy ocena, kiedy akurat ta okoliczność ma takowe znamiona.