Organizacje, działające w trybie non profit, sięgają po różne narzędzia reklamowe, w celu prezentacji realizacji swoich zadań statutowych. Jest to normalny zwyczaj i nikogo nie dziwi, dodatkowo jest to również doskonała okazja do promocji wolontariatu. Przeważnie składane są wizyty w publicznych mediach, czyli odwiedzamy popularne stacje radiowe, telewizyjne, czasem udzielamy wywiadu do gazet, przyjmujemy zaproszenia na konferencje, dyskusje oraz nagrywamy szalenie modne obecnie podcasty.
Nie pomniejszam w żaden sposób roli tych aktywności. Jest to bardzo wdzięczna forma, ponieważ wiadomości, które przekażemy, zależą wyłącznie od nas.
Fora i publikowane na nich materiały są kwintesencją opinii sympatyków i przeciwników, więc żadne z nich nie są w zasadzie obiektywne ani wiążące.
Fundacje korzystają bardzo chętnie, my zresztą także, z mocy, jaką daje internet, czyli z szybkości i łatwości zamieszczania materiałów. Normą jest, że wszystkie publikacje odnośnie danej organizacji są bardzo starannie przygotowywane przez koordynatorów, odpowiedzialnych za wizerunek. Nawet reportaże, które opisują codzienność Kociej Mamy, są swego rodzaju bazą danych o najważniejszych projektach, akcjach, kampaniach, kłopotach i sukcesach. Jest to działanie celowe, ponieważ staramy się pokazać całe spektrum najistotniejszych płaszczyzn, które odpowiadają za kondycję organizacji, dając jej narzędzia, umożliwiające prowadzenie interwencji z zakresu kluczowych dziedzin.
Piar, reklama, to są tematy, na które mamy bezpośredni wpływ. Komunikacja z kociarzami kształtuje opinię. Bardziej zależy nam na klasyfikowaniu nas jako sprawnych fachowców niż jako osoby, skupione wyłącznie na promocji, bez spektakularnych osiągnięć.
Takie są ogólne cele i formy prezentacji załogi Kociej Mamy. A tymczasem, oprócz oficjalnych wytycznych, których uważnie przestrzegamy w chwili, kiedy występujemy jako przedstawiciele Fundacji, jest inna przestrzeń wspólnej komunikacji, która opisuje faktyczne relacje, które nas łączą w codzienności.
Kocią Mamę wyróżnia autentyczna, w żaden sposób nie wymuszona, narzucona czy modelowana, wzajemna atmosfera.
Działanie w czasie akcji z Bankiem Żywności, czy prowadzenie projektu z marketami, kiedy to odbieraliśmy wsparcie prowiantowe, nauczyło nas troski o drugą osobę, solidarności i partnerstwa.
Kurierzy docierali do wszystkich, którym należało pomóc. Nikt nie narzekał, nie kaprysił, mieliśmy świadomość, że ci bardziej sprawczy muszą zatroszczyć się o tych, którzy nie mogą z różnych przyczyn sami odebrać naszykowanych dla nich produktów.
Grupa autek przez kilka lat kursowała po mieście i okolicach, i w sumie stało się tradycją, że kiedy przychodzi sytuacja awaryjna, Fundacja mobilizuje siły i wchodzi z akcją pomocową, dedykowaną wolontariuszowi.
Kilka tygodni temu Emilia oznajmiła mi podczas rozmowy, że właśnie udało jej się spełnić marzenie życia i wkrótce czeka ją nie lada przedsięwzięcie, a mianowicie przeprowadzka w nową przestrzeń.
Pogratulowałam, dopytałam o szczegóły odnośnie lokalizacji, otoczenia, czyli rutynowe w takich okolicznościach kwestie. Kończąc rozmowę, zapytałam, zgodnie ze swoim zwyczajem pragmatycznej realistki: Emilko, a kto cię będzie przeprowadzał?
Zaległa cisza, a potem z lekkim wahaniem padła odpowiedź: No chyba poszukam jakieś firmy zajmującej się przeprowadzkami!
Myślałam, że buta zjem, mówiąc naszym slangiem.
Nie poddając się, drążyłam dalej: Czy ty masz wiedzę, ile kosztuje taka usługa, wykonana przez profesjonalną firmę? Muszą mieć zysk, nikt nie chce pracować charytatywnie, do tego dochodzą podatki i koszty wynikające z prowadzenia firmy.
Skoro nadal panowała cisza, drążyłam dalej.
To, że spełniło się marzenie, jest oczywiście szalenie miłe, jednakże wraz ze zmianą lokalizacji, musisz się liczyć, że wyskoczą ci nieplanowane koszty, wynikające z usterek i wad, które zwyczajnie umknęły podczas wizyty. Zawsze się tak dzieje i na taką okoliczność musisz mieć budżet, żeby opłacić fachowca.
– To co ja mam zrobić? Nie mam takiego dużego auta, ani tylu znajomych, żebym mogła poprosić o pomoc.
-Auto ja ci zapewnię- zadeklarowałam natychmiast, a co do pomocników, poprosimy o wsparcie Fundację.
Emilka zaniemówiła: Zajmiesz się tym, naprawdę?
Znam moją Fundację i ludzi, z którymi ją tworzę, wiedziałam, że nie zawiodą, że przyjdą z pomocą.
Do moich zadań doszło jeszcze jedno, a mianowicie logistyczne nadzorowanie przeprowadzek.
Skoro było już auto, czyli najważniejszy sprzęt, mój syn, który jest również wolontariuszem, zgłosił się jako kierowca. Paczki dźwigali wszyscy, Emilka, Ewelinka, Nadia, Bartosz, Mateusz, Radek, rodzice i córka Emilki. Dołączyli także do akcji wolontariusz nieletni, Michał, oraz mój wnuczek, Mikołaj. Wszyscy wspólnie pracowali, było miło, serdecznie, no i szalenie zabawnie, a to za sprawą najmłodszych maskotek Fundacji.
Na pierwszej fundacyjnej parapetówce w ten mroźny, ale pogodny dzień, po zakończeniu przeprowadzki, podana została przepyszna, już nieomal kultowa zalewajka!
Takie sytuacje konsolidują grupę. Nie zebrania, nasiadówki, czy motywujące rozmowy. To jest prawdziwy przykład naszych wzajemnych relacji, kiedy jedna osoba ma kłopot, kilkanaście innych przybywa z pomocą. W takiej gromadzie nikt nie jest anonimowy, zawsze może liczyć na pomoc i wsparcie reszty ekipy.
Na tle innych organizacji, Fundacja Kocia Mama się wyróżnia, rozważając nie tylko styl i formę pracy, ale przede wszystkim panującą atmosferę. My się autentycznie lubimy i szanujemy. Nigdy nie było podziału czy rywalizacji, a w przypadku, kiedy trzeba okazać pomoc, nikt nie rozbija problemu na atomy, tylko staje i wykonuje zadanie.