Te koty trafiły do mnie w ramach wolontariatu „na kocią łapę”. Ich opiekunka jest związana ze mną pośrednio od 20 lat. Przyzwyczaiłam się już, że kiedy Firma dobrze prosperuje, wiele osób się przy okazji „ nakarmi”, nie mam z tym problemu, ale z dobroci korzystać trzeba z taktem i umiarem.
Trzy kotki, matka i dwie dziewuszki trafiły pod skrzydła Kociej Mamy jako małe i niesprawne oseski jakoś w lipcu. Umaszczone typowo, żadne tam kocie gwiazdy, bura i czarno-biała pingwinka.
Każdy zna moje zasady, dzieci nie uśpię, walczę o każdą kalekę.
Opiekunka zdecydowała się stworzyć bezpieczną przestrzeń na czas wykarmienia osesków.
Z mej strony nie padły żadne obietnice, oprócz pomocy w adopcji.
Po kilku dniach zostałam zalana masą informacji, o niskiej rencie, o konieczności zakupu leków, o kłopotach finansowych… Zatem na jednej wyprawce się nie skończyło, przesunęła się niepostrzeżenie granica wspierania. Bez skrupułów przerzucono na mnie i Fundację wszystkie zobowiązania.
Kocięta rosły, zaczęły więc dochodzić kolejne koszty: odrobaczenia, szczepienia, zabiegi.
Na szczęście kotka-matka już dawno została zabezpieczona i adoptowana ale maluchy siedzą i generują koszty, bo ciągle coś się z nimi dzieje. Teraz mija piąty miesiąc odkąd są pod naszą opieką.
Atrakcje fundują obie. Jedna tak się pobiła z Filemonem, że nosi żelowy opatrunek. Rana nie dość, że bardzo głęboka, to jeszcze nie chce się goić i powoduje stan zapalny. W efekcie konieczne były kolejne zabiegi: prześwietlenie, morfologia… Następnie wprowadzony został antybiotyk, środki przeciwzapalne i zbijające gorączkę.
Druga ma problemy z wchłanianiem, bowiem tak były obie zarobaczone iż trzeba odtwarzać florę bakteryjną w jej przewodzie pokarmowym. Jelita okazały się kompletnie pozbawione ochrony, więc jedynym wyjściem było podawanie regenerującego kontrastu oraz karmienie poza jelitowe czyli trzy tygodnie spędzone codziennie na kroplówkach. Do tego też dochodzą badania kontrolne: morfologia, biochemia, sprawdzanie kału oraz niestety prześwietlenia i usg.
Koszty, koszty, koszty…
Ogłoszenia adopcyjne Feli i Frani są cały czas widoczne i to jedyny plus w całej sytuacji, ale niestety odmawiamy chętnym w myśl zasady, że kot chory nie ma prawa opuścić Kociej Mamy.
Jak zwykle nie żalę się, nie skarżę, przedstawiam tylko jak działa fundacja. Nikt się nie pyta o to jak pozyskuję fundusze, nie pyta czy i jak pomóc, wrzuca się po prostu kolejne obowiązki z przeświadczeniem, że je tradycyjnie dźwignę.
Do wszystkich naszych sympatyków i darczyńców jak zwykle kieruję apel o udział w zbiórce, by rozłożyć odrobinę koszty, by odciążyć trochę budżet Kociej Mamy.