Finisz akcji koszyczkowej

Od kilku edycji bierzemy udział w bardzo sympatycznej akcji, podczas której to nasze kociaki siedząc w ozdobnych koszyczkach zabiegają o karmę. Idea jest prosta i czytelna, reguły określone wyraźnie, kupując symboliczne koszyczki, wypełniamy pulę dalej organizacji. Jeszcze nie było zdarzenia, by któraś z zaproszonych fundacji nie zebrała wystawionych koszyczków, jednak kiedy zbliża się akcja zawsze do moich obowiązków dochodzi jeszcze jeden, a mianowicie tonowanie obaw Iwonki. Wolontariuszka tak mocno przeżywa zawsze tą aktywność, że chyba wydam Jej zakaz monitorowania przebiegu wydarzenia.

Nie powiem, że ze stoickim spokojem patrzę w przyszłość. Obserwując rozwijającą się sytuację mam wiele obaw w jakim kierunku potoczy się dalsza praca społeczna i na jaką pomoc możemy liczyć ze strony państwa. Kryzys dosięgnie wcześniej czy później wszystkie formacje pozarządowe, a forma komunikacji jaka została wymodelowana wśród zwierzolubów nie wróży wzajemnej konsolidacji w walce z bezdomnością, a raczej preferuje rywalizację i deprecjonowanie osiągnięć innych. Nadal to środowisko jest niezwykle trudne i specyficzne, panuje, nie wiem dlaczego, dziwna „konkurencja”.

Wymuszanie określonych postaw za wszelką cenę, bez uwzględnienia specyficznych okoliczności, rodzi internetową agresję, w którą włączają się totalni w danym temacie laicy. Przykład ostatnich dni: opublikowałam filmik z karmienia kociaków. Fundacja ratuje koty od zawsze, nie godząc się na zapis dotyczący postępowania w przypadku ślepych miotów. Mam świadomość, że nie jest to właściwy sposób karmienia, ale maluchy w tej preferowanej jeść nie chciały. Miałam do wyboru albo karmić je w sposób jaki One wybrały, albo wymuszać ten poprawny i tym samym skazać je na śmierć głodową! Walczyłam o nie od 7 dnia ich życia, cała piątka dotarła do mnie z kocim katarem, zapłakanymi oczami i zapchanymi nosami. Kilka godzin dziennie spędzałam na pielęgnacji, udrażnianiu oczu i nosów. Przez kilka tygodni dziękowałam, że w jednym miejscu mieszkam i pracuję, bowiem mogłam oddać się tym oseskom całkowicie. Kiedy wypichciłam wszystkie, kiedy zdrowe, zaszczepione oddałam do adopcji, zamiast słów miłych usłyszałam krytykę: “Nie ta poza do karmienia!”. Ręce opadają, bo wątpię, żeby te reprymendy pochodziły od osób, które chociaż raz w życiu stoczyły podobną batalię o życie osesków. Takich historii mogę przytoczyć na pęczki, kiedy wygłaszane są opinie przez osoby bogate w wiadomości internetowe, a nie własne doświadczenie.

Tradycyjnie, pomoc uzyskaną w akcji wykorzystałam na przygotowanie się do kolejnego czekającego nas sezonu na małe kociaki. Troszkę będziemy mieć oddechu przez styczeń i luty, ale obawiam się, że łagodna i lekka zima zaowocuje wcześniejszym wysypem maluszków.
Dziękując za tą akcję, liczymy na zaproszenie do tej wiosennej. Wdzięczna i pełna podziwu dla prezesów Fundacji Stawiamy na Łapy za empatię, za wspieranie z zapałem innych organizacji, mam nadzieję, że z ich postawy inni wyciągną wnioski i skupią się na wspólnej pracy na rzecz braci mniejszych, a nie na budowaniu konfliktów i podziałów!

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź