W Manufakturze od kilku lat organizowany jest Festiwal OPP. Stawimy się karnie na każdej edycji w porze, kiedy jeszcze podatnicy mają czas na podjęcie decyzji, której organizacji powierzyć swój 1 % odpisu podatkowego.
Schemat wydarzenia jest stały: każda organizacja tworzy swoją przestrzeń otrzymując do dyspozycji stolik. Na naszym zawsze na pierwszym miejscu rozkładamy materiały nie tyle reklamowe co informacyjne, kredki – by odwiedzające dzieci pomalować oczywiście w koty oraz bajecznie pyszne krówki. Stoiska odgradzającą banery reklamowe, w ten sposób naturalnie tworzą się maleńkie tematyczne enklawy.
U nas za sprawą kotów, które bardzo nam tego dnia pomagają, zawsze jest najwięcej odwiedzających. Tego dnia aktywność sprowadza się wyłącznie do odpowiedzi na pytania i udzielania informacji z zakresu wykonywanej pracy.
Może to i kogoś zadziwi, ale są jeszcze w Łodzi ludzie, którzy kompletnie nie mają pojęcia o naszej pracy. Nadal niestety pokutuje syndrom Tozu czyli pracy z pozycji biurka, rutynowego dyżuru, podczas którego opiekun kotów przedstawia swój kłopot, zebrań, składek, legitymacji ze zdjęciem. Często rozmówca robi wielkie oczy, kiedy słyszy określenie: praca w 100 % oparta na wolontariacie.
– A gdzie macie siedzibę? -dociekają.
– U Szefowej na podwórku!
Zbudowałam ogromną Fundację opartą na dobroczynnej pracy. Bez przymusu, bez agitacji, bez zebrań i ponagleń. Sekcje zadaniowe, zespoły interwencyjne, grupy rękodzielniczek. Pełna mobilizacja, znakomita komunikacja, cele realizowane w terminie.
Często pada pytanie, jakim cudem, w czasie kiedy generalnie gonimy za kasą i mało komu w głowie bycie społecznym, mnie się udało zebrać tak liczną ekipę ludzi skutecznych.
Myślę, że odpowiedź jest prosta: mam to szczęście, że trafiają do mnie ludzie o zdefiniowanych potrzebach, odpowiedzialni, świadomi swoich predyspozycji ale i ograniczeń.
Ponadto pracę normują zasady dość trudne do przyjęcia przez przeciętnego zjadacza chleba. Trudno niektórym zrozumieć filozofię naszego działania. To dawno przestała być wyłącznie kocia Fundacja. To jest ogromna fabryka, która dzięki swoim produktom, a w naszym przypadku jest to nie tylko rękodzieło, ale i wiedza edukująca społeczeństwo, aktywności bezpośrednie czyli kiermasze i kulturalne wydarzenia przetwarza je finalnie w jednym kierunku by zmienić status bezdomnego kota.
Wiadomo, trafiają do nas osoby związane z kotami, szukają porady bądź pomocy. Zawsze działanie jest w kierunku pomocowym, nigdy nie odsyłamy z kwitkiem chyba, że jest to osobnik z tak zwanej „czarnej listy”.
Wspólna praca na rzecz kotów buduje relację opiekuna z Fundacją. Zawsze tak się dzieje. Wiele osób podejmuje próbę bycia wolontariuszem ale też dość spora grupa pozostaje w gronie sympatyków, na których pomoc okazjonalnie mogę liczyć. To bardzo cenne móc mieć świadomość pomocową, że kiedy pali się grunt, jest w gotowości przyjazna osoba.
O ile po pomoc sympatyka staram się sięgać tylko w ostateczności, o tyle w wolontariuszu powinnam mieć całkowite oparcie. Dyspozycyjność i wsparcie nie są tylko do mnie Szefowej przyporządkowane. Byśmy nadal pracowały w tym tempie, równo, bez niepotrzebnej ekscytacji, bez biegania po mieście z obłędem w oczach za bezdomnym kotem, musimy być systematyczne i zdefiniowane zadaniowo, ale musimy mieć świadomość konsekwencji tych działań. One publikowane są skrupulatnie na stronie internetowej w zakładce: Nasz dorobek.
Cieszę się, że Grupa Autek, która powstała spontanicznie w wyniku mojego apelu, tak pięknie pracuje. Z transportu jakim miały być w zamyśle zrobiła się Grupa, która jest obecnie fundacyjną wizytówką w mieście. Odbierają karmy ze zbiórek, odwiedzają szkoły, obstawiają kiermasze.
Ludzie oceniają Fundację mając w pamięci z nimi właśnie spotkania. Ich szkolenie przebiegło szybko, wprost proporcjonalnie do otrzymywanych zadań, z tego powodu właśnie tych wolontariuszy proszę o udział w wydarzeniach zewnętrznych kiedy trzeba o Fundacji posiadać więcej niż podstawową wiedzę. Są mili, sympatyczni, życzliwi, wiadomo uśmiech automatycznie buduje przyjazne relacje.
Fundacja na tym etapie pracy, oprócz zadań dla nas typowych, czyli tych wynikających bezpośrednio ze Statutu, musi mieć wpisaną w kalendarz obowiązkową obecność na wydarzeniach masowych odbywających się w mieście. Jest to niezbędne działanie marketingowe, które bezpośrednio wpływa na kształtowanie opinii o Kociej Mamie.
Dlatego też dyżury podejmują wolontariuszki z dziećmi. To jest wyraźny i dowód i przekaz o skali i formie faktycznej pracy.
Łatwo stawia się wymagania i żądania gdy wiedza o Fundacji jest elementarna oparta wyłącznie na internetowych opiniach, ale kompletnie zmienia się faktyczny obraz, gdy widzi się Kasię rozdającą ulotki i jednocześnie pilnującą troje dzieci czy Dorkę biegającą za Gabrysią, która uwija się jak iskra rozdając linijki i prosząc o wsparcie dla kociaków, którymi opiekuje się jej mama.
Ludzie robią jeszcze większe oczy patrząc na stadko dzieci, które towarzyszą Kociej Mamie. To totalnie inna forma wolontariatu i z faktu, że pracują w Fundacji całe rodziny chyba najbardziej jestem dumna!