W czasie choroby pacjent żyje w innym niż dotąd trybie, takie zachowanie dotyczy zarówno ludzi jak i zwierząt. Mieszkając od zawsze z kotami poznałam ich reakcje i zachowania w różnych sytuacjach. Zwierzaki do nas mówią, trzeba tylko mieć czas, by uważnie popatrzeć na ich codzienne zachowanie i to, co nam chcą przekazać.
Leon, mój duży, dorosły kot, pewnego dnia zaczął dziwnie chodzić. Niby był sprawny, a jednak lekko kulał. Kiedy powtórzyło się to w przeciągu kilku dni, połączyłam kropki – kot rasy dużej i ma już 10 lat… Bolą go stawy, jak u człowieka w pewnym wieku. Zadzwoniłam do Magdy lekarki z Żyrafy prosząc dla niego o stosowne leki, była lekko zdziwiona.
– Patrz, miał w lutym robioną morfologię i wszystkie parametry były w granicach normy, a tu takie kwiatki. Dobrze, że na to wpadłaś, ty to jednak masz nosa do tych kotów. Podjedź, Leon nie może cierpieć.
Po kilku dniach, kiedy tabletki zaczęły działać, Leon przestał na nas ze złością warczeć, chować się po kątach, znowu bawił się zabawkami, biegał radośnie z Iwanem po podwórku polując na muchy i motyle.
Zmęczona chorobą, dyskomfortem związanym z ręką w gipsie, nauczyłam się żyć z bólem, świadoma reakcji ubocznych stosowanych znieczulaczy. Zagłuszając ból zaczęłam pracować w rytmie kompletnie dla mnie innym, w nocy, nad ranem. Spałam, kiedy byłam już na tyle wyczerpana, że nic nie było wstanie mi przeszkodzić.
Dziewczyny z wyrozumieniem przyjęły moje zachowanie. Najważniejsze, by Fundacja pracowała systematycznie. Telefony zamieniły na pisanie sms bądź wiadomości na czacie.
Moje dziewczyny są bardzo samodzielne, ale czasem sytuacja lub interwencja wymusza aktywność Szefowej.
Po rozmowie z Moniką odnośnie ratowania kotki, którą przywiozła pani pod Łodzi, sądziłam, że poniedziałek spędzę już spokojnie. Niestety, nie był to koniec atrakcji, ten dzień okazał się tragicznym dla jeszcze jednego czarno-białego kota.
Spojrzałam na wyciszony telefon, kilka połączeń nieodebranych od Danki i na dodatek dramatyczny sms.
– Co tam znowu się dzieje? Opowiadaj, tylko spokojnie.
Na wstępnie eliminuję jej skłonność do paniki. Jest to kochana kobieta, opiekuje się kotami bezdomnymi w Konstantynowie, od niej też dostałam Iwana. Danuta jak już znajdzie kota, przeważnie jest albo bardzo stary i niby przypadkiem trafia w jej okolice albo jest po przejściach i kwalifikuje się do operacji. Jak ją znam 15 lat, tak nigdy się nie zdarzyło, by przekazała mi kota gotowego do adopcji.
– Był straszny krzyk na korytarzu, sądziłam, że może ze schodów spadło dziecko sąsiadów. Kiedy wyjrzałam, do domu wpadł mi kot. Młody czarno-biały, niekastrowany, wisi mu ogromne jajko na dole brzucha, to chyba przepuklina, dzwoniłam, bo nie wiem co mam zrobić. Myślę, że go zapakuję i pójdę do pobliskiej kliniki.
– Zostaw go w spokoju, daj jeść, rano kota dostarcz do Vedmedu, uprzedzę lecznicę. Z tego co opowiadasz i tak niezbędna jest operacja. Szkoda go męczyć wizytą, która nic nie zmieni, nie mam podpisanej z tą przychodnią umowy o współpracę. Musi przyjechać do Łodzi.
– To może popytam komu on uciekł? Może go ktoś szuka?
– Nietrafiony pomysł, zapomnij o nim. Skoro ma ponad rok i takie medaliony pod ogonem, w złym świetle stawia to opiekunów.
– No masz rację.
Wreszcie przyjęła moje argumenty.
Wtorek nie był lepszy od poniedziałku.
Kiedy zadzwoniła Daria, lekarka z Vemedu i ją niestety musiałam uspokajać.
– Ten kotek został skopany!!! Jak on musiał cierpieć. Ma przesunięty żołądek, pękniętą przeponę, przepuklina jest wynikiem urazu, krwiak ma na pół brzucha, co to za człowiek tak go skatował?
Na co dzień rzeczowa i bardzo opanowana, teraz była ogromnie przejęta.
– On jest taki miły, nie schodzi nam z kolan…
– Zadbaj proszę, by kotek nie cierpiał, to nie był człowiek, to było ludzkie ścierwo. – przełknęłam dalsze brzydkie słowa, które same cisnęły się na usta…
– Jest u nas, od dziś każdy jego dzień będzie już tylko dobry!
Ile razy jeszcze przyjdzie mi zaciskać zęby, kiedy zderzę się z taką potwornością?
Ludzie popadają ze skrajności w skrajność, czasem trudno pełni mi się ten wolontariat.
Jedni na siłę, wbrew woli kotów udomawiają dzikie, które w mieszkaniach się ewidentnie męczą, skaczą na okna szukając drogi ucieczki, brudzą po kątach starając się wymusić wolność. Inni katują te łagodne, ufne, te, które kleją się do ludzi.
Nie mam siły na analizę przyczyn ich zachowania, jestem kociarą, a nie psychiatrą, ale uważam, że są to dość łatwe do zdefiniowania emocjonalne dewiacje.
Tacy ludzie powinni być piętnowani, nie można bezkarnie żadnej istocie zadawać cierpienia, skazywać na ból.
Nie chcę nawet myśleć o dalszym losie kota, gdyby Danka nie otworzyła wtedy drzwi!