W zasadzie to nie mam pojęcia, co mnie zachęciło do podjęcia współpracy z urzędem miasta z działem zajmującym się organizacjami działającymi w trybie non profit. Daleka zawsze byłam od uczestniczenia w jałowych, nic nie wnoszących spotkaniach, na których zamiast konstruktywnych rozwiązań, zawsze dochodziło do waśni, sporów czy wręcz kłótni.
Myślę, że dość duży wpływ na zmianę mojego nastawienia miały informacja i opinia Iwonki, która w samych superlatywach opisywała komunikację z urzędem, kiedy to dopinała kilka wspólnych aktywności. Konstruktywność, kompetencja, ale i wola dobrego rozwiązania problemu, zasadniczo wpłynęła na wzajemne relacje. Jeszcze, co mnie szalenie ujęło, to przyjmowanie ze zrozumieniem wiadomości, płynących ze strony fundacji, sugestii, ale i autentyczne dążenie do zapewnienia komfortu podczas realizacji wspólnych projektów. Postawa kompletnie inna od preferowanych wcześniej.
Uważam, że wreszcie nadeszły czasy, kiedy stanowiska w urzędzie piastują osoby, którym faktycznie zależy, aby stworzyć i warunki i przestrzeń do wzajemnego dialogu. Na szczęście w końcu zauważono i doceniono rolę, jaką spełniają działające na terenie miasta organizacje. Od zawsze wiedziałam, że można jeszcze skuteczniej działać i realizować zapisy statutowe, licząc nawet na niewielką pomoc, nie tylko w kwestii finansowej, ale bardziej biurokratycznej. Wiele pomysłów umierało z powodu braku wyobraźni właśnie urzędników. Stawiali sobie za cel, zamiast dążenie do zachęcania do podejmowania nowych wyzwań, skuteczne ich torpedowanie. Bali się wyjść z utartych ram i komunikacji i pracy. Zwyczajnie bali się każdej nowej inicjatywy.
Rozumiem doskonale, że należy respektować reguły i zasady, ale jeśli blokuje się rozwój, zamiast postępu popada się w stagnację i marazm. Idzie nowe i to na dość dużą skalę, wnioskuję tak, obserwując diametralnie przewartościowany styl pracy urzędników.
Na spotkanie tradycyjnie pojechałam z Blanką, zgodnie ze stanowiskiem, że w fundacji nie ma tylko jednej gwiazdy. Pracujemy wszyscy zgodnie na prestiż i formę Kociej Mamy, a każdy wolontariusz bez wyjątku powinien okazjonalnie uczestniczyć aktywnie w projektach wykraczających poza wybraną przez niego płaszczyznę. Myślę, że dla nas obu to spotkanie było dość ciekawym doświadczeniem. Konwencja była typowa, na forum każda z zaproszonych organizacji miała czas na prezentację najważniejszych punktów opisujących jej działanie. Oczywiście wielu działaczy się znało wcześniej, ponieważ łączyła ich wspólna idea aktywności w obszarze dedykowanym dzieciom, osobom z niepełnosprawnościami, nieuleczalnie chorym, czy obciążonym wadami genetycznymi. Rzeczą naturalną jest, że ich drogi podczas różnych akcji musiały się krzyżować. Inaczej sytuacja przedstawiała się w przypadku Kociej Mamy, jesteśmy czytelne w świadomości mieszkańców miasta, jednak angażując się aktywnie w rozmaite projekty, wykraczające poza koty, nikt z osób, sporadycznie mających z nami kontakt, nie zdaje sobie sprawy, jeśli idzie o skalę i rozmach fundacji.
Generalnie jest tak, że nazwa organizacji dokładnie wpisuje się w obszar jej działania i nie ma żadnych od tej zasady reguł. Mało kto umie skutecznie funkcjonować w tak diametralnie różnych projektach i jeszcze wykazywać ich znakomite rezultaty.
Nikt, oprócz Kociej Mamy, z organizacji zajmujących się zwierzakami, nie przybył na spotkanie, tak więc nie było nawet okazji ani możliwości, by goście poznali także formy i osiągnięcia innych. Wiedziałam doskonale, że jak zawsze wzbudzimy szok, niedowierzanie, zdziwienie. Łamiemy w każdym calu obowiązujące stereotypy, wychodzimy poza szablon wszelkich ograniczeń, a wielozadaniowość i jeszcze na dokładkę niesłychana skuteczność, tym bardziej zdumiewa.
Miała być zwyczajna sobie, ot taka kocia gromada, a tu nagle, jak grzyby po deszczu, wyrosły i bardzo mocno osadziły się w przestrzeni projekty dedykowane ludziom, dzieciom i potrzebującym. Taki stan jest na dziś, ale jaki jeszcze pomysł się zrodzi, tego nikt nie jest w stanie przewidzieć czy zaplanować. Jedno jest niezbicie pewne, nudą u nas nigdy nie zawieje.