Sytuacja dość denerwująca dla obserwujących dokonania i rozwój Kociej Mamy.
Inne organizacje mają problem z adopcją kolorowego kota, a my oddajemy w pakiecie niewidome, w duecie umaszczone niemal identycznie, chore przewlekle i kalekie. Na domiar posiadamy enklawy kocie, o które troszczą się zawiązane z Fundacją bratnie dusze, do tego dochodzą jako stałe obciążenie dwa domy specjalne – fipowy i białaczkowy.
Przyznam, że jest to nie lada wyczyn, że udaje się zaopatrywać koty w coraz to lepszym standardzie i jeszcze zabezpieczać te stada enklawowe.
Czasem sama zdaję sobie pytanie jak ja to robię. Każdego roku na wiosnę składam sobie obietnicę, że już tym razem nie zakocę Fundacji, że będę mocniej weryfikować, że będę bardziej motywować do współpracy zgłaszających koty ludzi. Składam i tradycyjne momentalnie zapominam… Bo nie odmówię przyjęcia nieporadnych, bo nie odmówię gdy wolontariuszka zgłasza, bo nie odeślę z kwitkiem połamanego lub pobitego.
Za zakocenie, które tradycyjnie trwa każdego roku od 11 lat nie odpowiadam ja, tylko te głosy w mojej głowie, które zbijają rozsądne argumenty no i to małe wredne BO… „Bo uśpią jak odmówisz” powtarza Głos przy każdej trudnej interwencji, najgorzej – wiem, że ma on rację i w ten prosty sposób zakacam Fundację.
Osiem enklaw to nie lada wyczyn, ale dołożyć jeszcze dwie, to już trzeba być odrobinę szalonym, ale decyzja nie mogła być w tym przypadku inna.
Dzikie koty z interwencji na Złotnie nie mogły wrócić na poprzednie miejsce bytowania. Mogą dziwić moje skrupuły, ale troska o ludzi pośrednio wpisana jest też w zadania Fundacji. Mamy pokazywać nowe drogi, wcielać w życie nowatorskie rozwiązania, a nie powielać skostniałe zasady, kompletnie bez racji bytu we współczesnym społeczeństwie.
Każda praca powinna ewoluować, szczególnie społeczna, ta w obszarze działania na rzecz zwierząt. Dzisiaj dysponujemy kompletnie innymi narzędziami i wspomagaczami niż wtedy kiedy zaczynałam tę kocią służbę. Teraz zarządcy miasta starają się dzięki ustawie wspomagać działania organizacji. Kiedyś na starania około zabiegowe szła dość znaczna kasa z budżetu Fundacji, w chwili obecnej w ramach akcji sterylizacji koty oprócz zabiegów mają odrobaczenia, kilku dniową rekonwalescencję, leczenie.
Zatem przełożenie jest proste – pieniądze, których nie wydaję przy okazji sterylizacji mogę przeznaczyć na obsługę enklaw.
Obie – Dziewiąta i Dziesiąta są bezpośrednio w bliskości z Kocią Mamą, Dziewiątą opiekuje się Ania, kociara i bliska mi osoba, a Dziesiątą też właściwy człowiek, bo wolontariusz Wojciech.
Oboje nie zgłaszają żadnych uwag odnośnie zachowania dzikusów. Klasycznie zostały przetrzymane kilka dni w pomieszczeniu zamkniętym, gdzie miały wstawione budki, by nauczyły się z nich korzystać, po tygodniu Ania otworzyła im drzwi, ale wyniosła z budkami, by miały bezpieczne schronienie. Koty buszują w lesie nieopodal Tuszyna, na zamkniętym podwórku, które bezpośrednio łączy się z lasem.
Dzieci Anny – niezwykle rezolutne chłopaczki w wieku, w którym doskonale kojarzą co oznacza, że ciocia Iza ma Fundację, zbudowały dzikom plac zabaw, żeby, kiedy pada, miały co robić. Ujęło mnie ich zachowanie.
Dziki Wojtka natomiast przypominają koty widma. Wojciech wypuścił je na swojej działce, ale zapomniał o jednym szczególe, że domek w którym one obecnie przebywają posiada strych i cwaniaki tam się kryją, kiedy przychodzi je karmić.
– Czy one mogą tak żyć do wiosny? – pyta ogromnie przejęty.
Ja o strychu nie wiedziałam, a On zapomniał mi powiedzieć.
– A jak wygląda sytuacja z kuwetą? – poruszam temat dla mnie najważniejszy.
– Wzorowo, trafiają bezbłędnie.
U Ani podczas przetrzymywania było podobnie, wisiały na karniszu albo siedziały pod szafą, ale były niesłychanie czyste.
– Wiesz decyzja należy do Ciebie, płoszenia w przypadku dzikich nie zalecam.
– A czy mogę tak zrobić, by bezpośrednio ze strychu mogły wychodzić do ogrodu i wracać?
O takim rozwiązaniu nawet nie odważyłabym się marzyć a co dopiero prosić. Ta sytuacja jest najlepszym potwierdzeniem, jaką opiekę funduję tym enklawowym.