Edukacyjny etat

Nasze koty pracują, od zawsze. Są najważniejszym, najmilszym, najbardziej oczekiwanym elementem prowadzonej edukacji.

Wybieramy te, które są miłe, łagodne, ale jednocześnie bystre, opanowane, umiejące strzec swojej niezależności.

Moje koty z automatu zawsze są podstawą zespołu, ten stan wynika z faktu, iż najczęściej to ja w duecie z chętną i dyspozycyjną akurat wolontariuszką przeprowadzam zajęcia.  Prawdę mówiąc nie faworyzuję nikogo z dość licznego zespołu, bowiem z każdym stanowię udany, dobrany duet. Cenię pomysły. Wszystkie. Te dotyczące przekazywanych wiadomości, ale i podsuwanych przez obie koordynatorki.

Prelekcje dzięki temu nie są monotematyczne, nudne, powtarzalne czy przewidywalne. Każda społeczność inaczej inspiruje, każda wyznacza inny pułap, a naszym zadaniem, jest błyskawicznie przeprowadzić analizę i tak poprowadzić spotkanie, by na długo zapadło w pamięć. Ze społecznością szkoły podstawowej nr 33 w Łodzi spotykamy się nie po raz pierwszy. Od lat prowadzony jest w ramach krzewienia idei wolontariatu program wspierający organizacje prozwierzęce działające na terenie miasta. Nie jestem zaborcza, rozumiem doskonale, że dobrze podjęta decyzja przekuwa się na wydajny konkretny wolontariat. Cenne jest zachowanie autorek projektu. Przedstawiają dzieciom i młodzieży różne formy realizacji społecznej, wybór i zatem decyzja zależy od tego, która formacja najbardziej przemówi im do rozsądku, głowy i serca.

To jest zdrowa prezentacja każdej firmy. Nie ma wskazania, polecenia, rekomendacji. To od lidera zależy w jakim świetle zaprezentuje pracę, sukcesy i zadania realizowane przez swoją grupę, a przede wszystkim dorobek i ogólną kondycję firmy.

Od pewnego czasu seriami, jedna za drugą odbywają się pogadanki, których ocena zamyka się szkolną szósteczką. Generalnie takie sytuacje są wypadkową zaangażowania rodziców i organizatorów. Na wielkość zbiórki nie ma przecież wpływu uczeń, a domowy budżet i czas przeznaczony na ten cel.

W przypadku, kiedy organizatorzy ogłaszają w szkole, że właśnie konsultowali z fundacją termin wizyty i jest on dość odległy, to systematyczne przypominanie o wizycie z jednoczesną promocją zawsze przekłada się na ilość, ponieważ łatwiej można rodzinnie planować dodatkowe wydatki.

Wizyty z kotami, to także promocja adopcji. Fajna forma przekazania informacji, które należy przetrawić, szczególnie przez młodego człowieka zanim tenże zacznie naciskać na rodziców, by zgłosili się po kota. Świadomość i rzetelność zawsze zbierają najlepsze owoce.

Nie raz na tradycyjne pytanie podczas wykładu: „Ile zostało mi jeszcze czasu?”. Słyszę w odpowiedzi: „Może Pani nawet 2 godziny u nas siedzieć, załatwimy to!”.

Miód na serce, pochlebstwo w dobrej formie, jednak.

Koty mają określony czas przewidziany na pracę. Maksymalnie trzy godziny lekcyjne i od tej żelaznej zasady nie odstąpię. Cudnie jest prowadząc lekcję, obserwować autentyczne zasłuchanie młodzieży i nauczycieli. Chłoną wszyscy moje słowa, są one efektem przeogromnej miłości do kotów, zrozumienia ich psychiki, ale co najważniejsze, są one wypadkową analizy życia z nimi. To nie są wyuczone regułki osoby znającej koty z podręcznika czy uczestnictwa w przeróżnych seminariach. To moje życie, moja codzienność, moje smutki i radości, porażki i zwycięstwa.  Takich opowieści zawsze słucha się z wypiekami na buzi, bo historie są prawdziwe i opowiadają sytuacje śmieszne, niekiedy groteskowe, bywa, że i dramatyczne. Nikogo, kto miał przyjemność zaliczyć taką lekcję, nie dziwi niezwykła popularność Kociej Mamy i jej osiągnięć w tym zakresie. To nie sporadyczne, okazyjne zajęcia, to systematyczna, solidna szychta realizowana z zapałem wynikającym z wiedzy płynących z nich korzyści.

To, że Iwan ponownie brylował, chyba już nikogo nie dziwi. Ten kot jakby stworzony został był pełnić rolę edukatora. Wszyscy go chwalą, wszędzie wzbudza sensację i podziw. Uczucia są różne, od współczucia, że musi to znosić, po zazdrość o urodę. Tylko, nigdy nie zdradzam, że ja znam swoje koty na wylot i wiem, jaki mają w danym momencie nastrój. Na każdej lekcji obserwuję je uważnie w trosce o ich emocje. Kiedy Iwan patrzy mi w oczy mrużąc swoje, daje mi sygnał, że chce mieć pauzę. Wtedy stawiam kontener i błyskawicznie się w nim znajduje. Leży, delikatnie rusza ogonem, a ja mam świadomość, iż markując zmęczenie wprowadza w zakłopotanie otoczenie.

Momentalnie pojawiają się słowa skruchy, współczucia, wręcz pretensji, że zmuszam go do pracy. Nie dementuję, bo po cóż? Iwan doskonale gra swoją rolę i ja mu na to pozwalam, w zamian w nagrodę, po kilku minutach łaskawie wychodzi i znowu zaczyna swoje przedstawienie. Czaruje barankując, zachęcając do głaskania, aktor z niego ekstra klasa.

Dziękujemy koordynatorkom akcji za przemiłe spotkanie, za kawę, za ciastka, za prezent i kwiaty!