Hasła i hasełka Kociej Mamy rozładowują niekiedy dość kłopotliwe sytuacje. Co roku wiosną w nasze fundacyjne relacje wkrada się lekkie napicie wywołane zgłaszanymi interwencjami.
Sytuacja powtarza się od ponad 20 lat. Najpierw wyczekuję wiadomości o kocich smarkach, potem drżę, czy uda mi się wszystkie zabezpieczyć adopcyjnie, a w międzyczasie gonię wolontariuszki do pracy, abym można było swobodnie opłacić faktury. Żeby było jasne, siebie gonię najbardziej!
Nie muszę tego robić, ale świadoma, ile ratujemy kotów, nie odwieszam działania, nie chowam się za obowiązkami rodzinnymi, za pracą, za prawem do relaksu i odpoczynku, że o zdrowiu nie wspomnę. Każdego dnia wstaję gotowa do działania, do wspierania wszystkich, którzy tak jak ja, odpowiedzialnie pełnią społeczną misją.
Szeregi nasze stanowią wybitne osoby, którym nawet nie zrodzą się w myślach słowa, które usłyszałam niezbyt dawno: „Sądzę, że już odpracowałam Fundacji pomoc, którą od was otrzymałam!” Oniemiałam, bowiem automatycznie nasuwa się pytanie: komu i za jaką pomoc ja oddaję dług swoim 20 letnim wolontariatem?!
Dawno przestałam liczyć na wdzięczność czy podziękowanie. Trwają i działają w tej Fundacji osoby, które doceniają wyjątkowość społeczności, którą same zbudowałyśmy. Podobnych relacji i komunikacji nie znajdzie się w żadnej innej organizacji.
Korzystamy w przypadku adopcji z określenia „spod lady”. Dotyczy to sytuacji, kiedy kociak trafia do domu stałego zanim zostanie oficjalnie zaprezentowany stosownym ogłoszeniem. W zasadniczy sposób ułatwia to pracę Madzi zliczającej koty oraz dziewczynom pracującym na portalach i stronie internetowej, kiedy w mailach określamy status kociaka adekwatnie do sytuacji adopcyjnej.
Przez Agnieszkę, nauczycielką matematyki z Ksawerowa, zaczęłyśmy używać kolejnego hasła, tym razem dotyczącego spotkań kocich „edukacja spod lady”. O tej fantastycznej młodzieży wychodzącej spod ręki niesamowitej nauczycielki, wspominałam nie raz. Wytrwale, od ponad 10 lat, w każdej swojej klasie promuje ideę wolontariatu podając za przykład pracę Kociej Mamy. Corocznie zbierają dla nas karmę.
Tradycyjnie wiosną przychodzi wiadomość podsumowująca akcję.
Tradycyjnie Agnieszka nie prosi o spotkanie, wiedząc, że nie stała w kolejce edukacyjnej.
Tradycyjnie proszę o plan zajęć.
Tradycyjnie umawiam termin „spod lady” łamiąc obowiązujące zasady, bowiem…
Z szacunku do wieloletniej znajomości, do postawy wolnej od roszczeń, z uwagi na zawsze przesympatyczną atmosferę świadomie czynię ten wyjątek.
Tym razem pojechałam z Gosią i padło na Mopika. Młodzież znała już tego kota, ale w innej, emocjonalnej wersji. Chciałam pokazać jaką drogę przeszliśmy razem przez te dwa lata. Jak z wycofanego, agresywnego kota przeobraził się na pieszczocha, który całą godzinę spędził przytulony do ramion Gosi.
Nic bardziej nie pomaga w pracy niż stosowny przykład. Moje koty od zawsze pracują dla Fundacji. Ich choroby, ograniczenia, nawet przykre uzależnienia pomagają opisać skomplikowaną kocią naturę. Niezależną ale zarazem delikatną.
Jak było opisują zdjęcia. Sympatycznie, radośnie. Zbiórka karmy ledwie zmieściła się w Gosinym aucie. Pożegnanie jak zawsze, serdeczne z zapewnieniem spotkania za rok.
– Mam wyrzuty sumienia – tradycyjnie wyznała Agnieszka.
– Niepotrzebnie! Czasem lubię działać w trybie „spod lady” pozwala to nie popaść w nudną rutynę!
Nie obyło się i bez nutki nostalgii:
– Co rusz dzięki pani poznaję nowe twarze…
– No tak, na szczęście dla mnie i kotów nadal panuje moda na wolontariat i bezinteresowną społeczność – odparłam patrząc ciepło na Gosię. – Mam nową pilną uczennicę, zdobywa szlify profesjonalnej łapaczki ale o tym opowiemy za rok!