Katarzynę znam kilka lat. Uczy w szkole „na końcu świata”, jak to określamy w Fundacji. Wpasowała się w nasz świat fenomenalnie, uśmiechnięta, przyjazna, pomocna, bezpośrednia i jak my, totalnie zakręcona. Po fajnym covidowym roku szkolnym, w którym w przeciwieństwie do poprzedniego, po ochłonięciu i akceptacji ograniczeń, typowo jak koty, dopasowałyśmy się do warunków i w tak trudnym czasie znalazłyśmy sposób na edukacyjną aktywność, sięgnęłyśmy po tryb on-line!
I znowu pomysł uwieńczony sukcesem. Pełne nowych pomysłów na stworzenie pomocy dydaktycznych i modyfikację tych rozpoczętych cieszyłyśmy się z wakacyjnej przerwy. Wiadomo czas urlopów jest dla mnie okresem najtrudniejszym, bowiem Fundacja nie zawiesza pracy na kołku skupiając się na opalaniu, wypoczynku, delektacją widoków kultury i natury. Prowadząc działalność na rzecz żywych istot nie można trochę być Szefową, mimo licznych zastępstw, są dziedziny, które pozostają wyłącznie na mojej głowie.
Przygotowując się do urlopu zawsze rozdzielam zadania, nie te standardowe, przypisane do wolontariatu, a te dodatkowe jak wydawanie leków czy pomoc w transporcie niemobilnym wolontariuszkom prowadzącym domy tymczasowe. Kilka dni przed wyjazdem, moja kochana Katarzyna zadaje niewinne pytanie:
– Pani Izo, prowadzę półkolonie, możemy zaprosić Fundację na spotkanie? – Zatkało mnie!
– Kasia, ja siedzę na walizkach, muszę ogarnąć domy tymczasowe, ustawić kolejność przyjęć do okna życia, w tym roku wysyp kociaków się opóźnił, kiedy do licha mam jeszcze czas na edukację wygospodarować?
Ale lubię Kasię i mimo tylu zadań, po ochłonięciu z pierwszego szoku nie marnowałam czasu na zbędną dyskusję, tylko odpowiedziałam:
– Jedynie wtorek jest możliwy, w czwartek planuję wyjazd, więc rzutem na taśmę zrobię tę edukację!
Na biegu montowałam załogę, Kasia, druga koordynatorka edukacyjna zgodziła się pomóc, Blanka zaoferowała transport, a Mikołaj opiekę nad kociętami.
I pojechałyśmy wyposażone w ulotki, fundacyjne gadżety, smaczne krówki, z koszykiem pełnym śpiących kociaków.
Zajęcia były trudne, ale tylko przez moment, bowiem zarówno ja jak i Katarzyna wiemy doskonale jak zapanować nad rozemocjonowaną gromadą dzieci w wieku różnym nieznających się wcześniej. To też była okazja by zareklamować Fundację w wielu środowiskach jednocześnie. Pamiętajmy, że najlepszymi i najskuteczniejszymi ambasadorami są zadowoleni, a w tym przypadku dzieciaczki były przeszczęśliwe, bo widok maleńkich kolorowych kociątek sprawił cudowną niespodziankę i przeogromną radość. Kasia opowiadała o interwencjach, ale rodzajowo adekwatnie do wieku słuchaczy, ja posiłkowałam się prezentacją Ani opowiadając o kalekich maleństwach przyjętych przez Kocią Mamę na leczenie. Tym razem nie było zbiórki karmy, ale wszystkie standardowe punkty składające na się program spotkania zostały wypełnione, nawet malowanie kocich buziek.
Inaugurację spontaniczne przeprowadzonej letniej kociej edukacji uważam za nad wyraz udaną. Mimo, iż większość dzieci spotkała się z Fundacją po raz pierwszy, to zarówno temat prelekcji jak i pomoce dydaktyczne i mruczący goście sprawiły, iż było szalenie miło i serdecznie. Budowanie przyjaznej atmosfery, minimalizacja barier komunikacyjnych, zachęta do włączania się w dyskusję składa się na tak dobre efekty i osiągnięcia na polu edukacyjnym. Jednak po raz kolejny podkreślam, że tak wyjątkowe dokonania są możliwe dzięki ogromnemu wyczuciu, kulturze i taktowi moich wolontariuszek. Umiejętne postępowanie z dziećmi z różnych środowisk i minimalizacja barier z nich wynikająca przekłada się na szacunek dorosłych i sympatię dzieci.
Reasumując, nie ma tego złego… I tak w sumie dzięki Kasi miałyśmy okazję spędzić fundacyjnie razem kilka chwil ciesząc się ze spotkania i przypomnieć sobie stare czasy, kiedy regularnie podążałyśmy od szkoły do szkoły poznając coraz to nowe środowiska, zyskując “pomagaczy”, sympatyków, niekiedy wolontariuszy.