Obecnie przedszkola i szkoły mają świetnie zaplanowany kalendarz spotkań. Starają się, jak mogą, by swoim małym podopiecznym, oprócz rutynowych zajęć szkolnych, zorganizować ciekawe warsztaty, wyjścia do teatru czy muzeum.
Na rozwój światopoglądu dziecka pracują nie tylko rodzice i dziadkowe, ale także mądrzy, zaangażowani pedagodzy. Możemy wtedy liczyć na to, że wyfruwająca w świat istota, jest nie tylko właściwie wyedukowana programowo, ale także ma rozbudzoną potrzebę rozwoju intelektualnego.
Wszelkiego rodzaju warsztaty, zajęcia manualne, plastyczne, muzyczne czy nawet sportowe, w zasadniczy sposób kształtują nasze charaktery. Nigdy nie wiemy, na jakim etapie życia, informacje nabyte w przeszłości okażą się pomocne.
Jedną z form, niezwykle ważnych przy kształtowaniu relacji ze zwierzętami, są rzecz jasna spotkania z Kocią Mamą. Od samego początku funkcjonowania Fundacji ta forma pracy była moim oczkiem w głowie. Podświadomie czułam, że nikt lepiej od nas, kocich opiekunek, nie będzie przekazywał i uczył ogromnej miłości do zwierząt. Dla nas koty są najważniejsze, ale z taką samą empatią pochylamy się nad psami, jeżami czy ptakami.
Każde spotkane chore czy skrzywdzone zwierzę automatycznie wyzwala w nas reakcje opiekuńczo- ratujące.
O tej kociej karmie, o potrzebie niesienia pomocy, o empatii, która nigdy się nie kończy, nie wypala, nie znika, o kotach ocalonych, wyrwanych śmierci bądź odebranych bezdusznym ludziom, którzy traktowali je podle lub wyłącznie jako maszynki do zarabiania pieniędzy, opowiadamy podczas naszych spotkań.
Ogromnie się cieszę, a wręcz pękam z dumy, że obecnie rejestrujemy tak fenomenalną aktywność na polu edukacji. Każdego tygodnia odbywamy dwa spotkania. Przyznam, że zarówno my, jak i koty, padamy ze zmęczenia.
Poprzedni tydzień był trudny, zrealizowałyśmy dwa następujące po sobie spotkania. Na obu z nich moja obecność była obowiązkowa, gościłyśmy bowiem w placówkach bezpośrednio związanych z moimi wolontariuszkami.
Każdy wie, że potrafię wyprzeć z pamięci pewne totalnie zbędne w moim życiu fakty, nie gromadzę informacji, do których między innymi zaliczam adresy i numery szkół i przedszkoli, które odwiedzam. Zapisuję je w kompletnie inny, sobie właściwy sposób. Otóż kojarzą mi się z fajnymi opiekunkami, nauczycielami bądź uczęszczającymi do nich naszymi fundacyjnymi dziećmi.
Nie mogłam nawet przypuszczać, jakie niespodzianki mnie spotkają, kiedy udam się na edukację do szkoły, do której uczęszcza Tomek, synek Kasi.
Zaczęło się od wejścia.
– Pani Izo, jeszcze wszystkich kotów nie wyłapałam! – usłyszałam, zamiast „dzień dobry”, wchodząc do szkoły. Popatrzyłam zdziwiona, wyrwana ze swoich myśli, na stojącą przede mną osobę, kilka sekund i, eureka! Toż to karmicielka, która nie tak dawno wypożyczała ode mnie sprzęt!
– Ale spotkanie! Proszę spokojnie działać! Sprzętu u nas nie brakuje!
– Meldunki na bieżąco składam Maryli, żeby Pani nie zawracać głowy!
– Bardzo mądrze-pochwaliłam.
Cóż mogę powiedzieć o zajęciach z dziećmi ? Były typowe dla tego sezonu. Inspirujące, prowadzone w nowej konwencji.
Reorganizacja i modernizacja samej struktury warsztatów oraz wprowadzenie nowej koncepcji, zmieniły w zasadniczy sposób ich atrakcyjność. Dziewczyny przekazują, w zależności od wieku, wiadomości umożliwiające dzieciom poznać pracę Fundacji „od kuchni”. I tak, maluchom opowiadamy o pielęgnacji i diecie, ale już tym starszym wprowadzamy elementy trudniejsze, o wolontariacie, jego formach, o weryfikacji, którą każdy musi przejść.
Prowadząc zajęcia, zauważyłam, że zawsze panuje cisza, kiedy opowiadam swoje historie z kociego życia. Tym razem było tak samo. Prowadziłam wykład z Kasią i w pewnej chwili weszłam jej w słowo, opowiadając historię powstania kociego kalendarza na rok 2020.
Małe, cudne kociaki u każdego wywołują uśmiech, ale historia niewidomego Tenora, jak trafił pod skrzydła kociej mamy, jest tak niezwykła, że wszyscy słuchają jej, jak najlepszego kryminału.
Tym razem było tak samo.
W pewnej chwili wyczułam ruch za plecami, nie nikt mi nie przeszkadzał, każdy słuchał z przejęciem o walce kotki matki, o jej determinacji by ocalić swoje dziecko, o tym, jak wynosiła chorego malca z gniazda, by jakaś dobra istota się nad nim zlitowała i zabrała do lecznicy.
Kolejna niespodzianka. Na lekcję przyszła, słysząc o tym, że Kocia Mama prowadzi wykład, mama mojej wolontariuszki.
Wniosek sam się nasuwa: im dłużej działa Kocia Mama, tym więcej ma cichych sprzymierzeńców.
Zbieramy owoce swojej pracy.
Pewnie, że na społecznej naszej drodze różne przewijają się osoby, ale generalnie, kiedy intencje bycia z nami są wyraźnie określone, raczej rzadko dochodzi do konfliktów.
Zawsze powtarzam i nie zmienię zdania: wolontariatu nie pełni się dla mnie, szefowej, jest to służba dla zwierząt! Praca, która ma zmienić ich rzeczywistość.
Symbolem jest fundacyjna książeczka, z którą w świat ruszają nasze koty. Jej okładka przedstawia szary, smutny dzień kota środowiskowego i ten kolorowy, bezpieczny, kiedy już trafi pod skrzydła Fundacji.
Było to miłe spotkanie, powrót po latach w te same, przyjazne dla nas progi.
Repertuar tradycyjny: prezenty od Fundacji, buzie pomalowane w koty, szczęśliwe dzieci, nauczycielki pod wrażeniem profesjonalizmu edukatorek.
Kasia pracowała w klasie prowadzonej przez swoją wcześniejszą wychowawczynię. Patrzyła ona na nią z dumą, odkrywając nową dla niej osobę, już nie swoją wychowankę, nie mamę, przyprowadzającą swoje dzieci, ale świetnie prowadzącą zajęcia wolontariuszkę, która umie skupić uwagę dzieci i przekazać im ciekawe wiadomości.
To wydarzenie przejdzie do historii Kociej Mamy jako dzień fajnych niespodzianek!