Nie pamiętam już co do dnia, kiedy zrodził się ten pomysł, ale zacznę od początku opowieść o niebanalnym prezencie, jaki otrzymała Fundacja.
Jakoś w marcu zadzwoniła z wyrzutem Kasia, dziewczyna, która organizowała zimą zbiórkę karmy dla nas na terenie swojej Firmy.
– Pani Izo, kilka dni temu napisałam smsa, nadal czekam na odpowiedź!
Nie wiem już po raz który, raczej grzecznie starałam się wytłumaczyć o małym moim defekcie, awersji do czytania smsów.
– Żartuje Pani ze mnie?!
– Absolutna prawda, zasadę każdy zna: pisze się smsa, potem na moment dzwoni bym przeczytała – wyjaśniłam ze śmiechem szybko jednocześnie sprawdzając treść wysłanej faktycznie kilka dni wcześniej wiadomości.
– Dla mnie bomba! Rewelacja! Ale jak Pani to sobie wyobraża w realu? – już kupiłam temat, bo pomysł zorganizowania pikniku dla moich najaktywniejszych wolontariuszek bardzo przypadł mi do serca.
– Pani mnie zainspirowała tym z jaką sympatią opowiada pani o pracy wolontariuszek, o sercu i oddaniu, z jakim ratują koty, o trudnościach i problemach dnia codziennego, o tym jak pomieszały wam się relacje i z czysto zawodowych i zrodziły się fajne sympatie i przyjaźnie. Bardziej weszłam w poznanie Pani organizacji, poczytałam nie tylko pochlebne i miłe opinie.
– Jest Pani mądrą osobą – przyznałam szczerze – Postępuję podobnie, gdy chcę uzyskać o kimś rzetelną opinię. Na nasze zachowanie i decyzje wpływ ma tysiące rozmaitych czynników, czasem hejt dodaje nam splendoru, ryzykowne to stwierdzenie ale w moim przypadku bardzo zasadny i na miejscu przykład. Największe hejty zbieram za nieuleganie pospolitym, utartym rozwiązaniom. Wkurza innych nasza zdolność adopcyjna oraz fakt, że nigdy nie pójdę w jednym szeregu z tymi, którzy decydują się uśpić małe koty.
– Jak Pani zamierza organizacyjnie podjąć temat ? – wróciłam do sedna rozmowy.
– Pomysł został zaakceptowany, możemy zatem działać. Proszę przygotować listę zaproszonych, a ja w tym czasie ustalę, jaką mamy kwotę do dyspozycji.
– Ale tym razem zmieniamy formę kontaktu – zarządziłam – Z smsów przechodzimy na e-maile, ich nie jestem w stanie przeoczyć.
No i się zaczęła wolna jazda bez trzymanki!
Przyleciała wiadomość: „Budżet 1500 zł został przyznany”. Otworzyłam więc notes i zaczęłam zliczać dziewczyny. Ale zaraz, co to za piknik indywidualny, skoro pracują całe rodziny?
Napisałam maila nie patrząc na porę: „Droga Kasiu, zmieńmy formę pikniku z wolontariackiego na rodzinny, przecież my jesteśmy taką firmą!”
„Akceptuję, super pomysł, proszę wybrać 30 osób” – przeczytałam w odpowiedzi.
„Jak to 30? To nie jest realne, rodziny są wielodzietne, matki działają z córkami i wnukami, to Fundacja wielopokoleniowa.”
„Pani Izo, co Pani wyprawia? Lista liczy 60 osób!”
„Staram się ograniczać, co mam zrobić z faktem, że tak dobrze pracuje Fundacja? Matki maluchom zapewnią domowy posiłek, malec dwuletni nie spożywa przecież grilla. Są weganki i wegetarianki” – dobrze, że sobie o tym fakcie w porę przypomniałam.
„Jakie jeszcze czekają mnie niespodzianki? Praca z Panią obfituje w zaskakujące informacje.”
Poczułam, że dziewczyna zaczęła delikatnie tracić cierpliwość, jednak dzielnie przyjmowała co rusz nowe wiadomości. Kasia okazała się bardzo kreatywna i konstruktywnie reagowała na kolejne zmiany.
Data została ustalona na 15 czerwca, co do miejsca spotkania też szybko doszłyśmy do porozumienia. Zaprosiłam 100 osób, czym Kasia była przerażona, ale ostatecznie stawiło się około 60. Zawsze tak jest. Nauczona wieloletnim doświadczeniem, mam świadomość że czynnik x jest odpowiedzialny za nagłą zmianę planów. I tak Iwonka miała kontuzję biodra w domu unieruchomiła ją pooperacyjna rekonwalescencja. Gosi tego dnia wyznaczono dodatkowy egzamin, Paulina była na dyżurze, a Kasia z Dorką miały problemy zdrowotne u dzieci. Ania była wyjechana, a Iza pracowała, Emilka natomiast świętowała odbiór dyplomu i tym sposobem, ekipa, która kwalifikowała się bezwzględnie do wyróżnienia z przyczyn powyższych była nieobecna.
Ucieszył mnie ten piknik, choć idea pierwotna była kompletnie inna. Młodzi pracownicy korporacji mieli poznać od kuchni blaski i cienie, czyli śmieszne i dziwne sytuacje dziejące się w naszej pracy. Wyszło jak wyszło. Oni sobie, my sobie. Po moim krótkim powitaniu, po przedstawieniu wolontariuszek i ich rodzin, korporacja umknęła dziwnie zawstydzona naszym podejściem do tematu. Myślę, że zachowanie ich wniknęło z zaskoczenia, z lekkiego szoku w jaki wprowadziło ich pojawienie się takiej liczby ludzi w wieku różnym, a którzy ze sobą mają fajne relacje przepełnione sympatią i przyjaźnią.
Reasumując ten dzień: jestem szalenie wdzięczna Kasi za pomysł. Myślę, że mimo wszystko ten piknik długo zapadnie w ich myślach, nie jedna osoba pokusi się o analizę zjawiska społecznego zwanego Fundacją Kocia Mama.
Kiedy się żegnali, patrzyli na mnie kompletnie inaczej niż wtedy, gdy przybyli do siedziby z karmą. Wtedy urzekła ich kobieta, która z miłością umie opowiadać godzinami o kotach, z sympatią i dumą o wolontariuszkach, a podczas pikniku poznali faktyczną moją siłę, fajnych ludzi, których zebrałam pod skrzydłami.
– To jest prawdziwa moja potęga – jakbym Kasi w myślach czytała.
– Oni są niesamowici – wyrwało się dziewczynie – Trochę dziwnie wyszło – starała się przeprosić, ale nie byliśmy przygotowani na taki szok! Wy jesteście autentyczne jak rodzina, to się czuje, to się widzi, to się potwierdza jak się na Was patrzy!
Jestem szczęśliwa wspominając piknik. Nagrodą był ten dzień dla nas ale i czasem na żarty i relaks. Wspólne grillowanie, przygotowywanie sałatek, dzieci bawiące się w piasku i uwieczniony fotografiami spacer. Pierwszy raz w dziejach Fundacji nie wsparcie dla zwierząt otrzymałyśmy w prezencie, dostrzeżono wyjątkowość jej wolontariuszek. Ten fakt podnosi na duchu, że i w korporacjach pracują wrażliwi i spostrzegawczy ludzie.