dziwne aspekty

Nauczona doświadczeniem, staram się unikać składania obietnic, dawania nawet odrobiny nadziei, kiedy zwraca się do mnie z prośbą o pomoc osoba dla kota, którego odłowiła i jej zdaniem rokuje socjalizację w trybie „kiedyś tam” . Nie raz powtarzam z uporem, w zasadzie do znudzenia, że nie ma takiej opcji, żebym przejęła zobowiązania osoby, kierującej się odruchem serca, ale kompletnie oderwanej od rzeczywistości. Mam świadomość, że twarde są moje słowa, ale nie ma innego dobrego rozwiązania. Generalnie z przykrością muszę stwierdzić, że organizacje wzbraniają się przed przyjmowaniem dosłownie każdych kotów. Maleńkie oseski usypiają bez pardonu, kompletnie bez najmniejszych wyrzutów sumienia, a w przypadku reszty osobników, proponują rozwiązanie w postaci zamieszczenia ogłoszenia grzecznościowego. Od nas natomiast wymaga się, żebyśmy naprawiali wszystkie zaniedbania, zaniechania, uchybienia i błędy interwencyjne. Przykro mi, ale nie ma takiej opcji. Wolontariat rządzi się swoimi prawami i tego faktu strzegę najbardziej. Nie ma jakiejkolwiek możliwości osiągnięcia nawet minimalnej satysfakcji z pracy, kiedy jest jej nadmiar, a zadania piętrzą się, powodując zaległości oraz zaniedbania.

Unikając epidemii od ponad 12 lat, nauczyłam się, że na zimne się dmucha, a ostrożność i rozwaga zawsze popłacają. Od lat obowiązuje niezmienny harmonogram, stały cykl pracy, związanej oczywiście z kotami. Jesień, zima i wiosna to czas adopcji młodzieży i starszych kotów, tych właścicielskich zdecydowanie nie przyjmujemy, ponieważ nie partycypując w procesie adopcyjnym, nie możemy cedować na siebie decyzji, podejmowanych wbrew rozsądkowi. Wiosna i lato natomiast, to czas poświęcony maluszkom. Wtedy jest najgoręcej w Kociej Mamie, bowiem przepełniona jest każda kocia ochronka.

Generalnie powiela się zasada, że kto ma ochotę pomóc, nie gubi się we frazesach odnośnie wsparcia. Tylko opowiadacz snuje fantazje, jednak ich nie realizuje. Multum interwencji rozwiązuje się samoczynnie już po pierwszej komunikacji, kiedy to kreślę szkic, jak krok po kroku trzeba pokonywać kolejne, niezbędne etapy. Brak chęci aktywności, próba przerzucenia działania na fundację, wywołują u mnie niechęć. Zbyt dużo kotów zostało uratowanych przez Kocią Mamę według wypracowanych, sprawdzonych zasad, żebym z byle przyczyny, a raczej z wygody karmiciela, godziła się na wprowadzające zamieszanie innowacje. Prowadząc interwencje, z pozycji szefowej nie rejestruję komplikacji lub awarii. Kiedy ludzie zaufają moim słowom, wtedy akcja, nawet jeśli rozwleka się czasie, finalnie zawsze jest zwieńczona sukcesem.
Doktryna, że każdy kot ma swojego przyjaciela, od lat fajnie się sprawdza w życiu, dlatego domy tymczasowe nie wykazują pośpiechu w podjęciu decyzji o adopcji. To mają być dobre, sprawdzone, świadome wybory, a nie dyktowane troską o znikającą karmę, żwirek czy wykonanie niezbędnych czynności weterynaryjnych. Kiedy jest spokój, cisza, harmonia, kompletnie inaczej układa się wolontariat i sądzę, a wręcz jestem przekonana, że stabilizacja przekuwa się tylko na mądre decyzje.

Z przykrością rejestruję pojawiające się często deklaracje w stylu dla mnie niezrozumiałym, o szantażującym wydźwięku, o groźbie zawieszenia aktywności w przypadku, kiedy nie sypną kasą darczyńcy.
Nie jestem ani na trochę butna, zarozumiała czy wyniosła, ale pokuszę się o maleńką dygresję. Nigdy dobrze nie dzieje się w organizacji i nieważne, w jakiej dziedzinie działa, kiedy za ster i zarządzanie porywają się osoby o dziwnych inklinacjach. Dowódca musi wiedzieć, kiedy podnieść głos, walnąć ręką w stół czy zaprowadzić dyscyplinujący porządek. Pieniacz i źle oceniający okoliczności, zawsze skupi się na otoczkach, a nie na autentycznym, czasem ukrytym problemie.

Doceniając współpracę z rozsądnymi opiekunami, pomoc płynącą od darczyńców oraz kupujących na Pchlim Targu, tradycyjnie obiecuję tak opiekować się fundacją, by ani państwo, ani wolontariusze nie byli nigdy rozczarowani, zakłopotani czy zbulwersowani marnowaniem środków, zasobów czy narzędzi.