Pracujemy nie rok, nie dwa, nie trzy i mając takie doświadczenie i rezultaty adopcyjne, mogłoby się wydawać, że wszystkie tematy sporne, niejasne, kontrowersyjne, mamy już przećwiczone, sprawdzone, a utarte ścieżki stanowią tylko dowód na niebywałą skuteczność.
Co roku wiosną, chcemy czy nie, pojawia się ten sezon. Wyrzucone, porzucone, niechciane, Wszystkie jak mają szczęście spotkać kogoś z naszych, lądują w Kociej Mamie. Dwa wyspecjalizowane okna życia działające w klinice Amicus i gabinecie Filemon, pracują równo przyjmując i wydając kociaki do adopcji. Nie ma pośpiechu, natłoku, kolizji. Kolejka według daty urodzenia, nie zgłoszenia przez opiekuna, tworzona jest sukcesywnie. Te, które znalazły się w ostatniej dla nich rokującej chwili, czyli powyżej 7 tygodnia, z zasady trafiają do Ani, ponieważ Ona sama jak i za ścianą pracującą koleżanka, nie dość, że nie boją się kotów, to jeszcze posiadają umiejętności, dzięki którym kociak nabiera zaufania i nawet najbardziej oporny otwiera się na człowieka.
Do Amicusa, kliniki, która generalnie z uwagi na wąskie specjalizacje pracujących weterynarzy i planowane konsultacje, nie ma czasu na zabawy z koteczkami, a tylko na wnikliwą weryfikację potencjalnych chętnych.
Dostawa kociaków jest zaplanowana tak, by nie zaburzać pracy lekarzy, ale i żeby opiekunowie mieli świadomość, że nie rzucamy słów na wiatr czy obietnic bez pokrycia. Kwestia uzgodnienia formy przekazania jest zawsze ustalana przez obie strony, zawsze jestem zwolennikiem by wszystkie aspekty omówić w każdym szczególe. Dlaczego akurat w tym roku karmiciele środowiskowych kotek popadli w jakiś dziwny amok, kompletnie nie rozumiem. Nagle jakby wszystko opętało, dzwonią zgłaszając kilkudniowe mioty z żądaniem natychmiastowego ich przyjęcia. Trzydniowe, pięcio- albo dziesięcio-, nagle wszystkie mamy schować najlepiej pod kieckę i pichlić jak te kwoki aż do momentu ich samodzielności. Imponująca, wręcz trudna do odrzucenia propozycja. Nie bardzo rozumiem, jak akurat w tym roku nawet z dość wieloletnim stażem opiekunowie, wpadają na tak nowatorskie pomysły. Gdzie ja to niby mam poustawiać kilkanaście kenneli i trzymać pod kontrolą to całe miauczące towarzystwo? Komu zafundować taką rozrywkę, by przez 6 tygodni codziennie po trzy razy zmieniać kuwety, myć i odkażać kennele i jeszcze z kociętami się bawić? Czy naprawdę mam ogłosić kolejny fundacyjny sezon? Sezon na rozsądek schowany do kieszeni?
Przecież od lat tłukę, że ilość kotów na jednym metrze kwadratowym stanowi największe źródło zarazy lub epidemii! Że nadmierna ilość przekłada się na nasze zmęczenie, niedopatrzenie przez co popełniamy podstawowe błędy higieniczne.
Poza tym, przy opiece indywidualnej inaczej rozłożony jest nasz potencjał zadaniowy.
Doprawdy sądziłam, że wszystkie już tematy kocie przerobiłam, a tu proszę kolejny kwiatek się pojawił.
Przypominam. Jest lista, pilnuję jej osobiście, a wiadomo jeszcze nigdy żadnego kota nie zgubiłam. Wraz z dziećmi, matka leci na zabieg, a co do dalszych jej losów, to już sam opiekun się wypowie. Mnie w udziale przypada łatwiejsza strona adopcji, a mianowicie przysposobienie dzieci, jeśli i ich matka się kwalifikuje, to do czasu adopcji mieszka u karmiciela. Nie prowadzę schroniska, dlatego w okresie trudnym, kiedy matki wyprowadzają dzieci, muszę mieć wolne miejscówki, gdyby nagle okazały się potrzebne. Mam nadzieję, że moja wypowiedź uspokoi wszystkich nagle ogarniętych niczym niepowodowaną paniką i dalej racjonalnie i spokojne będziemy w znanym każdemu trybie działać.