Dziki lokator

Ten kot pojawił się koło października. Obszedł zakamarki, przykładnie podnosił co rusz ogon zaznaczając teren, wylizał do czysta miseczki, które ustawiam dla nocnych gości odwiedzających mój ogród. Jego powtarzające się wizyty zmusiły moje koty do większej aktywności. Nagle przestały być ospałe, zaczęły z niepokojem węszyć zapach intruza. Rozpoczęły warty przy bramie, nawet lekko opóźniony umysłowo Mopik wykazał się rewelacyjną aktywnością wyganiając biało- burego.

„Wstydu nie macie!” starałam się im przemówić do rozumu, zaapelować do kociej solidarności, „Spokojnie chłopcy i on niebawem starci swą męskość, muszę go tylko podkarmić, kości mu przecież sterczą, a Ty już zapomniałeś w jakim do mnie przyszedłeś stanie? Tego się po Tobie nie spodziewałam, brzydko się zachowujesz Mopik!!!  Im mogę wybaczyć, to wypieszczone lalusie, jedzenia im w życiu nie brakowało raczej, ale Ty?!”

Nie wiem na w jakim stopniu zawstydziła ich moja reprymenda, ale nastąpiła drobna zmiana w zachowaniu: siadały teraz i czatowały obok sadzawki, pozwalały Buremu wejść na podwórko, najeść się do syta, dopiero potem go przeganiały. Dobre i tyle!

Taka sytuacja trwała kilka tygodni.
Nawet nie musiałam wyjść z domu, by wiedzieć, że przyszedł Bury, moje koty momentalnie stawały się czujne.

Mróz przyszedł nagle.
Kocury generalnie spały w domu.
Odkryłam, że Bury zamieszkał na stałe w siedzibie, pakował się tam przez uchylone pod daszkiem okna i spał na fotelu. Generalnie znikał już coraz rzadziej, nawet moje koty straciły wcześniejsze zainteresowanie, widocznie im się opatrzył. Zmieniło też się jego zachowanie, już tak panicznie nie uciekał, wręcz zaczął nawiązywać kontakt. Dopominał się, kiedy zapomniałam napełnić miseczkę, czekał w pobliżu, by zjeść zanim zamarznie.

Pewnego dnia pojawił się, usiadł na parapecie okna i uważnie na mnie popatrzył. „Ma piękne, mądre miodowe ślipuchy” pomyślałam przelotnie „Czy Ty aby nie jesteś domowy, Kocurze? Jeśli tak, to trafiłeś do niefajnych ludzi, skoro przygnał Cię tu głód. Czy masz zamiar być moim czwartym kocurem?”

– Widziałaś jego pyszczek? On ma normalnie drugą głowę z boku policzka – zaalarmował mnie syn.
– Muszę Go koniecznie złapać, ma ropnia, to są skutki męskich rozmów niekastrowanych kocurów.

Sprawa była trudna, bowiem Bury za nic w dzień nie chciał wejść do łapki, a nocne mrozy eliminowały łapanie.
Minęło kilka dni.
Poniedziałek przyniósł zmianę pogody, nastawiłam dwie łapki.
Wszedł momentalnie, nawet nie zareagował na dźwięk zamykającej się klatki, spokojnie bez szarpania przebył drogę do Żyrafy.

– To był ostatni moment – wysapała dramatycznym szeptem Magda – Jeszcze kilka dni i ropa zajęłaby mózg… Wojtek miał trudne zadanie, lepiej mu się nie pokazuj przez jakiś czas, nagada Ci, jest zły, że tak długo to trwało, czekaliśmy na Niego przecież kilka dni!
– Magda, z kotami jest podobnie jak z dziećmi, nigdy nie wiesz co zrobią, czasem są nieprzewidywalne…
– Możesz zabierać Burego, antybiotyk podawaj przez 5 dni.

Po raz kolejny złamałam zasady, po raz kolejny złamałam obietnicę.
Po raz kolejny postawiłam kennel pracownikom w ich kuchni.
Musiałam sama się przekonać jak to jest z tym kotem.

Przełożyłam Go do kennela bez najmniejszych sprzeciwów, pogłaskałam po burej głowie, wstawiłam domek, położyłam kocyk i przytulankę.
Magda miałam rację, On jest domowy!!!
– Widziałaś która jest godzina? – zapytała wyrwana z pierwszego snu…
– O matko, przepraszam, śpij jutro Ci wszystko opowiem.
– Cieszę się – powiedziała na dobranoc.

Długo nie musiałam czekać, by poznać opiekunów kota. Nie jest moim zwyczajem robienie sensacji, nie nie moją misją prawić morały. Z faktami nie da się walczyć. One oskarżają najmocniej. Chciałam tylko popatrzeć im w oczy i zadać kilka pytań zaczynających się słowem, które tak bardzo lubią małe dzieci uczące się świata: dlaczego?!

Nie mieli odwagi, poddali się bez walki, zrezygnowali z kota , dlatego Bury zostaje u mnie w Fundacji.
Jeszcze kilka dni i pojedzie do domu tymczasowego, tak będzie dla wszystkich najlepiej.