Telefon typowy, z prośbą o podjęcie interwencji. Pani była odrobinę zdziwiona, że musi się włączyć w działanie, nie tak postrzegała pracę fundacji. Cóż w końcu nie była jedyna. Problem dotyczył wiedzy jak wygląda faktycznie praca w Fundacji. „Ja nawet nie sądziłam, że zwykłe złapanie kilku kotów wymaga aż takiego zachodu.” Ale skoro już zadeklarowała gotowość działania, poszła za ciosem i słuchała wszelkich wskazówek i podpowiedzi.
Mnie przypadło w udziale prowadzenie jej krok po kroku, w sumie może to i lepiej, bo nie ulegam żadnym schematom, nie szufladkuję, nie osądzam przed czasem. Dziewczyna spodobała mi się, to ta, z tych solidnych, zaangażowanych, chętnych do współpracy. Nakreśliłam listę zadań dla nas obu. Zaczęłyśmy przygotowywać interwencję. Jak po sznurku odhaczały się kolejno z listy punkty:
– Ogłoszenie o łapaniu kotów wisi już od tygodnia na działkach, melduję, że uprzedziłam lecznicę, sobotę mam wolną, możemy jechać skoro świt. – raportuje zgodnie z umową dzwoniąc po 18.
– Dziewczyny przydzieliłam bardzo sprawne, łapią od lat skutecznie koty, nie boją się dzikich, znają ich zachowania, reakcje i psychikę, pojadą dwie Izy.
– Czy to jakaś plaga w Kociej Mamie? Izy same działają w tej Fundacji?
– Nie tym razem, przewagę mają Anki, ich jest zdecydowanie więcej. – wyjaśniam z uśmiechem.
Czwartek, wczesne popołudnie, dziewczyna dzwoni:
– Zapomniałam zapytać o kontakt do jadących ze mną wolontariuszek.
Dyktuję oba numery.
Zawsze muszą być jakieś schody, nawet w tak misternie przygotowanej interwencji, jedna wolontariuszka tego dnia ma nieoczekiwane zajęcia. Zbyt późno otrzymała informację potwierdzającą wyjazd po koty. Tak bywa, dlatego należy potwierdzać akcję na kilka dni przed wyznaczonym terminem. Opiekunowie bardzo często zmieniają się plany z przyczyn niezależnych lub rezygnują z działania próbując przerzucić aktywność na nas.
Piątek wieczór, biegam jak szalona. Koniec tygodnia bywa tak samo trudny jak jego początek. Między jednym, a drugim telefonem zerkam na zegarek, za moment spóźnię się na Galę do Centerka. Przestaję odbierać, telefon dudni od przychodzących sms, te wiadomości na szczęście dla siebie i najbliższych umiem ignorować, chyba, że nadawca jest mi znany, bądź czekam na ważną wiadomość.
Rzuciłam okiem na pokaźny elaborat, skupiam się na ostatniej informacji:
– Mimo wszystko będę o 9 po klatki łapki i kontenery, żadna z wolontariuszek nie odbiera telefonu, proszę o wyznaczenie zastępców.
Nie wierzę, w piątek o 19 mam szukać chętnych na łapankę? Trudno sama muszę się z celem zmierzyć, skoro nie mogę liczyć na wsparcie Fundacji.
Uśmiechnęłam się, kolejna wyrywna dziewczyna mi się trafiła, imię dobrze wróży – Anka!
Dzwoni Maryla:
– Miała prośbę o pomoc w łapance…
– Maryla znam temat, zostaw to nic się nie dzieje, nie mam czasu teraz na czcze rozmowy. Dziewczynie się pomoże, nie martw się!
– Mogę pojechać jakby co. – deklaruje.
– Pomyślę o tym jutro, spokojnie. Iza jest uprzedzona, nie odbiera, bo może ma dyżur, przecież pracujemy.
Kończę temat, szkoda czasu na wyjaśnienia, jadę na Galę, po drodze zabieram Monikę i Sebastiana. Już jestem spóźniona.
Sobota, ranek. 6 kontenerów i 2 klatki łapki przygotowane.
– Gdzie pani jest?- pytam patrząc na zegarek, jest równo 9.
– Stoję pod bramą
– To mi się podoba. – śmieję się podając rękę, wręczam kartkę: – To adres Izy i telefon, jak Pani stąd ruszy, dam jej sygnał, czeka, potem jedziecie na Zarzew, Maryla uprzedzona. Tu ma pani dla niej przesyłkę, rozpisane co dla kogo. Jakby były problemy jestem pod telefonem. Zbyt dużo informacji jednocześnie?
Dziewczyna macha rękę,
– Jestem kłębkiem nerwów, boję się….
– Niepotrzebnie!!! Będzie dobrze, pogodę macie jak na zamówienie, wczoraj deszcz i lodowaty wiatr, dziś cudnie świeci słońce, miłej wycieczki i owocnych łowów, soboty to dobre dni.
Pojechały.
Plon tego dnia to 7 złapanych kotów, 3 kotki i 4 kocury.
Nie było trudności, awarii, przywiozłyby więcej, tylko brakło im sprzętu. Wrócą w środę, po resztę biegających tam mruczków.
– Łapcie wszystkie, które tylko się pojawią, jest okazja zabezpieczyć całe stado.
– Jedna kotka ma nacięte ucho.
Czyli potwierdza się moje przypuszczenie, że są w cieniu i inni karmiciele, nadal opieka nad kotami postrzegana jest jak dziwna fanaberia.
– Mam pytanie, czy koty były głodne?
– Tak zdecydowanie.
– Czyli ma pani farta, tam działają świadomi kociarze. Odpowiedzialnie potraktowali prośbę o przerwę w karmieniu, znają trudności odławiania sytych kotów.
– Ale nikt z działkowców nie deklaruje jawnie sympatii do kotów… nie rozumiem…
– Życie nie raz jeszcze panią zadziwi, a już kociarze, proszę wierzyć to dość specyficzna grupa.
Koty działkowe żyją rytmem przyjeżdżających ludzi. Wiosna, lato i jesień to w miarę pełne miski. Potrafią przetrwać na odpadkach z ludzkiej kuchni. Zima to czas głodu, nie jest to pora na relaks, ludzie rzadko zaglądają na działki, nie licząc tych, którym obraz wychudzonych kotów spędza sen z powiek.
Cieszę się, że dziewczyna trafiła na mnie, mam już kilka propozycji, które diametralnie zmienią sytuację żyjących na tych działkach kotów.
Wszelkie zapytania, niepewności i niepokoje dziewczyna odłożyła na bok. Skoro zgłosiła się po pomoc to wolontariuszki z tej fundacji, wiedzą jak skutecznie pomóc. Bez doświadczenia i pełna obaw, ale słuchała i działała. Oby takich więcej!
W lekkim szoku i niedowierzaniu trwała kilka dni, pełna uznania do szybkiej bardzo skutecznie przeprowadzonej interwencji. Emocje wirowały, kiedy opowiadała mi jak Maryla z Izą dały popis łapania kotów w kontenery. Uśmiechnęłam się, dla nas to prosta sprawa, ale na laikach zawsze robi wrażenie…
Do złapania zostały jeszcze tylko dwa – kocica i bardzo chory, dziki kocurek.
– Myśli pani, że nam się uda?
– Teraz to już macie z górki. – uspokajałam – Większość stada przebywa w lecznicy, te dwa złapiecie nawet, jakby koty miały inny pomysł.
Wieczorem przyszedł sms.
– Melduję, że akcja zakończona sukcesem, dziękuję pani, dziewczynom i Fundacji. Jedzenie oczywiście bardzo się przyda.
– Niech jedzą na zdrowie, to to istne szkielety nie koty. – odpisałam – Teraz trzeba bardziej o nie zadbać. Będziemy w kontakcie!