Na pytanie jak to robię, że mimo tylu aktywnych osób w Fundacji, wszystko działa jak w świetnym zegarku, od lat odpowiadam tak samo: Najważniejsze czynniki składowe odpowiedzialne za fenomen zjawiska zwanego potocznie Fundacją Kocia Mama są trzy: 1. Mój charakter pracoholika i perfekcjonisty; 2. Umiejętność rozdzielania zadań; 3. Ogromny, życiowy fart, który sprawia, że przyciągam Najlepszych!
Mając takie predyspozycje łatwiej i lepiej się pracuje, bo w sumie robota sama się robi.
Sztab ludzi jest ogromny, Fundacja podzielona jest jak plaster miodu, na działy, sekcje, podgrupy, zespoły. Jeden drugi napędza, jeden z drugim się zazębia i uzupełnia, a ja tylko nadzoruję, pomagam, zabiegam o napęd czyli o szeroko rozumiane wsparcie.
Każdą naszą aktywność, każde działanie, każdą, nawet błahą, znajomość potrafię przekuć na wsparcie dla Kociej Mamy. U mnie nie ma pustych rozmów, nie ma w moim życiu czasu na bzdury, każda chwila jest skrupulatnie wykorzystana na Fundację, rodzinę, przyjaciół.
„Jesteś dziwną kobietą” rzekł kiedyś pewien pan porażony moim chłodnym wywodem podczas dość burzliwej dyskusji. Popatrzyłam na niego uważnie i całkiem świadomie wyjaśniłam: „Przykro, że pana rozczarowałam, ale będąc szefową Kociej Mamy nie mogę udawać słodkiej idiotki, nawet jeśli to burzy pański obraz idealnej kobiety”. Pan zrobił się czerwony a obecni przy rozmowie dyplomatycznie dusili ogarniający ich śmiech.
To też cecha usprawniająca pracę. Są sytuacje, kiedy bez ogródek nazywam rzeczy po imieniu, nie zostawiam miejsca na dywagacje, spekulacje, domysły. Jasno określam cele i rzeczowo uzasadniam decyzje.
W Kociej Mamie jest miejsce na pomyłkę, na niewiedzę, prawo do pytań i czas na dyskusję, nie ma natomiast przyzwolenia na kłamstwo, zazdrość, obłudę i niekoleżeństwo.
Zasady niezmienne od lat.
Myślę, że uporządkowanie poszczególnych sektorów najlepiej reguluje stałą pracę. Edukacja obok adopcji, aukcji na allegro, SiePomaga i bazarków, jest przypisana do działań, w wyniku których pozyskujemy wsparcie. Nie pobieramy opłat za spotkania edukacyjne, ale w zamian prosimy o solidnie przeprowadzoną akcję zbierania dla Fundacji darów, którymi są: jedzenie, żwirki, sprzęty pomocne przy opiece nad kotem. Unikamy sytuacji, gdzie przychodzi nam sortować śmieci takie jak stare elementy garderoby czy wystroju wnętrz, np. stara, brudna kapa czy podarte portki. Przez sprzęty rozumiemy klatki, kontenery i kuwety, ale nie stare i poobijane miski, foremki po ciastach i inne klamoty, których komuś szkoda wyrzucić.
Szkoły podchodzą do tematu zbiórek dwojako. Jedne wręcz mobilizują całą społeczność o opowiadając o Fundacji, zachęcają do aktywności. Jesteśmy im za to ogromnie wdzięczne. Przygotowują nam grunt pod spotkanie dzięki czemu przestajemy być anonimowe co zasadniczo wpływa na jakość edukacji.
Inne traktują zbiórkę niemal jak karę, podchodzą do niej bez entuzjazmu, jakby jednym celem był wpis do dzienniczka aktywności pedagoga. Wchodzimy na zajęcia z torbami wypełnionymi materiałami dydaktycznymi i prezentami dla dzieci a wychodzimy zażenowane z torbą karmy. Mam wrażenie, że nam jest bardziej wstyd niż organizatorom.
Kiedyś usłyszałam stwierdzenie od pewnej oburzonej mamy, że zbiórka karmy jest formą wymuszenia i ona składa stanowczy protest. Nie dopytałam o stanowisko w kwestii udziału jej dziecka w kociej edukacji, czy miało matczyne przyzwolenie na przyjmowanie od Fundacji prezentów? Ostatecznie jak zwykle machnęłam ręką, życia żal na takich ludzi, na takie głupie spory. My robimy swoje !
Kolejna perełka edukacyjna to odgórne nakazy, zakazy, sugestie.
Powiedzmy to wyraźnie: każde, nawet nie wiem jak wystrzałowo i ciekawie poprowadzone spotkanie traci 50% atrakcyjności, kiedy prowadzone jest bez kociej obecności. To koty skupiają uwagę, to koty sprawiają, że edukacja zapada w pamięć, to koty są najlepszym źródłem, pomocą naukową, przykładem. Kiedy ich obecność zostanie z jakichś przyczyn wyeliminowana, to zamiast lekcji pełnej radości i niespodzianek, fundujemy dzieciom i młodzieży, kolejną pogadankę o której będą potrafiły powiedzieć tylko, że była jakaś tam organizacja i coś tam opowiadała o kotach.
Zapewniam wszystkich pedagogów, którzy pod pretekstem alergii, uczulenia, z obawy nabycia chorób, wydają zakaz zaproszenia kotów: tą decyzją wyrządzacie więcej zła niż dobra, krzywdzicie przede wszystkim dzieci, opierając się na własnych fobiach czy uprzedzeniach. Fakt, że będąc dzieckiem, zostałam zaatakowana przez bardzo dużego, agresywnego psa, w żaden sposób nie rzutuje na decyzje, jakie wydaję będąc szefową Kociej Mamy. Nie zabraniam Wioli ratowania psów, nie pomijam świadomie faktu obecności szczekających czworonogów w Fundacji. Powiem wprost: moje przeżycia, lęki, obawy i ograniczenia umiałam zdefiniować i się z nimi poukładałam, do tego stopnia, że psy także pracują solidarnie z kotami.
Nasze frustracje, szczególnie ludzi posiadających z mocy piastowanego stanowiska pewną władzę, nie powinny się przenosić na niwę zawodową. Tak się bowiem traci szacunek i autorytet.
Mój wywód dedykuję wszystkim, którzy z pewnych powodów zwyczajnie boją się kotów, mają przykre doświadczenia, pielęgnują swoje traumy. Z całą odpowiedzialnością zaręczam zarówno ja, jak i opiekunki, których koty pracują podczas edukacji, że jesteśmy odpowiedzialne, zawsze zabieramy wyłącznie stabilne psychicznie koty, grzeczne, miłe i szalenie kontaktowe w komunikacji z człowiekiem. Nam nie zależy na skandalach, na artykułach w kolorowych pismach.
Misją edukacji jest obalanie mitów, promocja wolontariatu, kreowanie społecznych zachowań a koty ze swoją magią ewidentnie wzmacniają te działania.
Bez kotów, może po raz ostatni, odbyło się tym razem. Dziewczyny jak zwykle dały radę, ale gdyby zapytać młodzież, co by zmieniła w zajęciach kociej edukacji, jestem pewna, że wszyscy stwierdziliby, że zabrakło im kotów i następnym razem chcą je zaprosić!