Synonim słowa „jojczyć”, według Słownika języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, oznacza dosłownie narzekanie w sposób męczący dla otoczenia, czyli gderanie, trucie lub zrzędzenie. Bardzo często używam tego określenia, ponieważ doskonale obrazuje formę, z jakiej najczęściej korzystają kociarze, z którymi mam wątpliwą przyjemność prowadzić interwencje.
Należy wyraźnie i dobitnie stwierdzić, że Fundacja została powołana w celu pomocy kotom, co oznacza jednoznacznie, że naszym obowiązkiem jest wspieranie ich opiekunów poprzez doradztwo, wydawanie budek i karmy oraz zapewnianie pomocy logistycznej w prowadzeniu interwencji. Korzystając z doświadczenia nabytego nie w ciągu roku, lecz na przestrzeni prawie 30 lat, nie zatrzymujemy tej wiedzy dla siebie. Przy nadarzających się okazjach chętnie dzielimy się nią z opiekunami kotów, dostosowując nasze wsparcie do konkretnego problemu, z jakim się do nas zgłosili. Nigdy nie traktujemy wszystkich opiekunów jednakowo. Są oni różni, tak jak różne są ich troski.
Zgłaszając się do fundacji, która działa sprawnie i wiarygodnie, warto pamiętać, że każdy, kto korzystał z naszych usług, wie, że samo hasło „Kocia Mama” wiele upraszcza, ułatwia i usuwa przeszkody. Dlatego nie należy forsować ani narzucać własnych pomysłów na akcję, lecz grzecznie skorzystać z naszych sprawdzonych i wypracowanych rozwiązań.
Zasadą i normą jest, że oddzwaniam na wszystkie nieodebrane połączenia. Niestety, zamieszanie powodują osoby, które nie przestrzegają prośby zamieszczonej na stronie internetowej, gdzie podane są godziny, w których należy kontaktować się z fundacją. Przy każdym imieniu widnieje także wyraźna i jednoznaczna informacja o zakresie dostępnej pomocy.
Kasia, która zajmuje się umawianiem lekcji edukacyjnych, nie podejmuje decyzji o finansowaniu kosztownych zabiegów. Z kolei Iwonka, działająca jako menadżerka, nie jest odpowiedzialna za wydawanie zgody na przyjęcie kotów. Obserwując naszą pracę, każdy może zauważyć, że wszystko jest dokładnie uporządkowane i zaplanowane, a zadania są przydzielane zgodnie z kompetencjami. W Kociej Mamie nie ma miejsca na przypadkowość, obietnice bez pokrycia ani bierność wobec cierpienia kotów. Osoby zgłaszające się powinny słuchać narracji płynącej od wolontariuszy Fundacji, a nie angażować się w nieproduktywne dyskusje opierające się na wątpliwych argumentach.
Najbardziej męczy mnie brak szacunku do czasu osoby, która poświęca swoją wolną chwilę, aby dzielić się wiedzą mającą na celu rozwiązanie problemu. Często osoba dyżurująca jest traktowana jak spowiednik, zaufana osoba czy nawet powierniczka. Proszę, nie marnujcie mojego czasu na słuchanie narzekań na sąsiadów, koleżanki czy rodzinę. Wiedza o życiu prywatnym i osobistych kłopotach kompletnie nie wpisuje się w mój zakres obowiązków i tylko powoduje, że lekko się usztywniam. Nie jestem telefonem zaufania, spowiednikiem ani orędownikiem; mogę pełnić rolę wsparcia jedynie w kociej przestrzeni. W tym zakresie staram się skutecznie rozwiązywać każdy problem.
Mam świadomość, że wiele osób, nieustannie przypominając mi o kociakach, którymi się tymczasowo opiekują, sądzi, iż w ten sposób przyspieszą moment ich adopcji. To jednak szalenie mylne wrażenie. Kwestia adopcji to szczególna aktywność, która nie rządzi się żadnymi wzorami, regułami ani normami. Nie ma jednej, stałej formuły adopcyjnej. Każda adopcja jest inna i rządzi się swoimi własnymi prawami. Bywa, że osoba chętna na przyjęcie kota do swojego domu ma wizję znalezienia dokładnie takiego samego kota, jakiego niedawno pożegnała. Zawsze odrzucam takie założenie. Kot nie ma być klonem poprzedniego zwierzaka. To inna istota o odmiennym charakterze i usposobieniu, która ma być kochana za to, jaka jest, a nie za to, że ma pełnić rolę sobowtóra.
Pomysły na adopcję weryfikuję, tłumacząc swoje racje i zazwyczaj udaje mi się przeforsować swoją wizję. Kociarze, którzy na początku mówią mi łamiącym głosem, że pożegnali kota w wieku 14, 16, 18 czy 20 lat, są zwolnieni z weryfikacji. Wiek kota oraz walka, jaką podjęli, gdy mruczek zachorował, są świadectwem ich empatii, serca, miłości i traktowania zwierzaka jak członka rodziny.
Mam świadomość, że mój styl weryfikacji przedadopcyjnej może być dziwny i nieco niestosowany przez innych.
Sztywna, bezduszna umowa nie oddaje emocji, uczuć, natężenia głosu ani jego barwy.
Od prawie 30 lat zajmuję się wydawaniem kotów. Z reguły się nie mylę, choć mam opinię bardzo trudnej rozmówczyni. Potrafię bezpośrednio zapytać o to, co mnie zaniepokoiło, a mając świadomość, że doskonale wyłapuję wszelkie zawahania w odpowiedziach, jestem trudnym przeciwnikiem do wprowadzenia w błąd.
Apeluję o umiar, spokój i cierpliwe czekanie na sygnał. Wszystkie koty mają przypisane swoje domy, trzeba jedynie cierpliwie poczekać na sprzyjającą okoliczność.
Wiem, że bywam ostra i niecierpliwa, ale ile można słuchać tych samych utyskiwań? Z jednej strony tymczasowi opiekunowie chcą być pomocni, z drugiej jednak swoim nieustannym narzekaniem wprowadzają atmosferę nerwową i wytrącają mnie z równowagi. Codziennie, sumiennie od poniedziałku do piątku, odbieram telefony w godzinach 17:00–18:30. Gaszę pożary, udzielam porad i wskazówek behawioralnych, ale przede wszystkim zajmuję się wydawaniem kotów do adopcji.
Nie męczą mnie trudne interwencje ani pomoc przy adopcji, lecz forma i maniera, w jakiej się ze mną komunikuje. Te uwagi rzucane mimochodem, że pomoc powinna być większa, a pakiet weterynaryjny bardziej rozbudowany, są pełne roszczeń, wymagań i zrzędzenia!
Dla wszystkich, którzy skorzystali z pomocy Kociej Mamy, polecam przy kolejnej interwencji zgłosić się do innej kociej fundacji w mieście. Na szczęście nie jesteśmy jedyni i nie chcemy mieć monopolu na wszystkie koty i związane z nimi kłopoty. Wiedzę zdobywa się poprzez porównanie i sprawdzenie różnych opcji, a dopiero wtedy można pokusić się o rzetelną opinię. Jak kiedyś obiecałam, będę kontynuować cykl „perełki dyżurowe”, aby uprościć naszą komunikację w przyszłości. Przypominam zasady od lat, aby Państwo zrozumieli, że słowo powtórzone tysiąc razy nie zawsze oddaje faktyczną prawdę. Jedni obiecują, inni realizują, a nasza Fundacja na szczęście należy do tej drugiej grupy.
Zapewniam raz jeszcze, że pamiętam o wszystkich fundacyjnych kotach, które buszują w domach, czekając na adopcję. Nie ma potrzeby nadzwaniać mnie, dręczyć SMS-ami ani pisać długich e-maili. Adopcje kotów przebiegają falami – czasem każdy chce szarego kota, innym razem jest szał na krówki, a bywa, że zjawiskowe rude koty długo czekają na swój dom. Nie ma stałego schematu ani scenariusza krok po kroku. Moim zadaniem jest znaleźć optymalnie dobry dom, i to właśnie robię. Potrzebuję jedynie wyrozumiałości, czasu i konstruktywnej współpracy.
Doskonale pamiętam o wieku kociaków i dbam o termin ich zabiegów, aby żadne z nich nie zostało przekazane bez odpowiedniego zabezpieczenia pod względem rozmnażania.
Trzeba pamiętać, że ja jestem jedna, a opiekunów jest ogrom. To ja decyduję, kiedy zwykła rozmowa informacyjna zmienia się w pogawędkę. Sięgam po tę formę edukacji w szczególnych momentach, zwłaszcza gdy osoby podejmujące jednorazową akcję czują się, jakby robiły coś niebywałego.
Skoro wszyscy spotykamy się w obozie Kociej Mamy, aby poprawić jakość życia kotów, nie budujmy piedestałów dla naszych zasług. Z pokorą przyjmijmy fakt, że takie heroiczne czyny, bez rozgłosu i pompy, wolontariuszki realizują od lat. Maryla, Danuta czy Stenia są przykładem, że gdy ma się ogromne serce, wiek nie jest wymówką do pomagania. To seniorki w Fundacji, wszystkie powyżej 70 lat, a mimo to karmią oseski, pielęgnują kalekie koty i nie zawracają mi głowy pytaniami, kiedy kot pójdzie do adopcji. One mają do mnie zaufanie i znają mój tryb pracy.
Nie pisałam tych słów, by kogoś urazić czy obrazić. Powiedzmy sobie wprost: nie jestem osobą, która cukruje i słodzi. Ciężko pracuję i tego samego wymagam od osób, które korzystają z mojej pomocy.
Mam świadomość, że każdy, kto stawia się po klatkę-łapkę, jest już wyjątkowy. Skoro tyle osób wokół nie dostrzega tego, co on, to już jest inny. Nie musi się dodatkowo uwierzytelniać, bo ja już wkładam go do szufladki „wrażliwy–aktywny.” Po tylu latach pracy wystarczy mi krótka rozmowa, by wiedzieć, z kim mam do czynienia, czy to będzie przyjemność, czy nie. Dobra wspólna praca nie wymaga zagadywania ani godzinnych konferencji telefonicznych. Fundacja prowadzi zbyt wiele projektów, by typowe zadanie spędzało mi sen z powiek.
Świadoma adopcja to najważniejszy cel statutowy, na którym koncentruję swoje wysiłki. Konwersacje towarzyskie nie są moim ulubionym zajęciem, więc skupmy się wszyscy solidarnie na działaniu, aby koty środowiskowe miały naprawdę dobre życie. Polecam się z ofertą pomocową, licząc na to, że moje słowa spotkają się z właściwym zrozumieniem.