Aby zrozumieć wyjątkowość tej adopcji, trzeba się cofnąć kilka lat, opowiem dość niecodzienną historię.
Pewna obaw uczyłam się bycia szefową, kierując się intuicją, ale też rozważnie analizując fakty, podejmowałam decyzje.
– Czy znasz to nazwisko? – usłyszałam po prawie dwóch latach pracy Fundacji od księgowej.
– Nie, skąd? Jest mi kompletnie obce, ale jak znam życie, nikt bez powodu nie przesyła systematycznie wsparcia aż w takiej kwocie – stwierdziłam logicznie – Nie wierzę w aż taką filantropię, tym bardziej, że jestem pewna, iż ta osoba z pewnością nie ma wobec mnie żadnych zobowiązań, nie pomagałam adopcyjnie ani interwencyjnie.
Minęło kilka kolejnych miesięcy. Nieznane i znane w pewnym sensie nazwisko przewijało się w wyciągach każdego miesiąca. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie prezesowa:
– Iza, Pani X prosi o kontakt.
Nie byłam zdziwiona słysząc nazwisko anonimowego dotąd darczyńcy, zapisałam telefon, ciesząc się, że wreszcie rozwikłana zostanie tajemnica.
– Dzień dobry, tu Iza, szefowa Kociej Mamy, dzwonię zgodnie z Pani prośbą, chciałam podziękować za pomoc w opiece nad moimi mruczkami.
– Myślę, że należy się spotkać osobiście, będzie prościej, szybciej Pani zrozumie nasze zachowanie – miły, ciepły, szalenie dystyngowany głos Pani w wieku raczej dostojnym, od razu wzbudził moje zaufanie.
– Pozwoli Pani, że zerknę w kalendarz.
– Oczywiście, my mamy czas, dostosujemy się, a Pani, z tego co słyszałam, raczej jest mocno zabieganą istotą.
„No fajnie, czyli zbierana była o mnie i być może Kociej Mamie opinia. Robi się coraz bardziej ciekawie” pomyślałam wertując notes.
Drzwi otworzyła mi sympatyczna Pani.
– Zapraszam na kawę, słyszałam, że to Pani ulubiony napój…
– Dość dużo Pani o mnie wie – uśmiechnęłam się zachęcając do wyjaśnień.
Z filiżanką aromatycznej, przepysznej kawy, delektując się jej smakiem i zapachem, zagłębiona wygodnym fotelu, poznawałam genezę tajemniczych przelewów.
– Otóż jesteśmy kociarzami, mamy ich obecnie sześć – wskazała na dwa koty siedzące na moich kolanach – Dziwne, te dwa są raczej nieufne wobec obcych, ale widać Panią traktują inaczej… Trafiły do nas z działki, z komórki, ostatnie dwa mamy po zmarłej koleżance, osobie samotnej, jej śmierć skłoniła nas do refleksji i działania, my też jesteśmy sami – pauza, moment zawahania – Nie mamy dzieci, rodzina wymarła, kurczy się grono przyjaciół i znajomych, mąż ostatnimi czasy niedomaga, zamyka kancelarię i adwokacką praktykę. Obawiając się o los naszych mruczków, asystent męża został poproszony, by rozpoczął poszukiwanie osoby, której powierzymy nasze ukochane koty. Sprawdzał różne osoby, organizacje, fundacje nie tylko w Łodzi i wybór padł na Panią!
– Nie wiem czy mam się obawiać czy cieszyć z tego wyróżnienia – powiedziałam uczciwie. Kiedy bowiem poznałam adres i dokładne nazwisko Pani, ja też przeprowadziłam mały wywiad, więc miałam świadomość do kogo idę na spotkanie, jak znana i szanowana jest to rodzina w adwokackim świecie, dość, że nadmienię, iż Pan był mentorem i nauczycielem obecnego Prezesa NIK.
– Albo Pani albo mamy kłopot.
Cóż miałam zrobić? Koty zadbały by Państwo trafili na Kocią Mamę, argumenty były mocne, decyzja przemyślana i bardzo mądra, tylko czy ja udźwignę to brzemię? Czy moja Fundacja tak się rozwinie, że będę mogła zapewnić kotom dożywocie? Myśli jak zwykle za i przeciw fruwały w mojej głowie.
– Nie wiem czy dobrze robię, ale mam nadzieję, że długie lata spędzimy razem – wreszcie wydusiłam z siebie, przerażona swoja decyzją.
Pani pogłaskała mnie po dłoni.
– Tak o Pani mówią „Gorąca głowa, raptus ale jak dotrzymuje obietnic no i kocha koty nad życie”. Dla nas nie było lepszej rekomendacji, a kiedy mąż usłyszał o tych starych i chorych, nad którymi Pani się pochyla…
W efekcie od kilku lat i ja mam wsparcie. Kiedy jestem przed ważną w swoim życiu decyzją, kiedy moje niepokoje dochodzą zenitu, kręcę numer do Pani mówiąc: „To ja, Iza dzwonię, bo mam mętlik w głowie…”
Niedawno Pani oznajmiła:
– Izo, proszę o kota w wieku adekwatnym do naszego. Odeszła nasza najstarsza 19 latka, po długiej chorobie, nie chcemy już małego, zaakceptujemy kandydatów Pani.
Narada krótka była, wybór oczywisty. Charlie kocur miziak, lat 6 albo i więcej, poszedł w pakiecie z powypadkową Prymulką, buraską, której zabiegi i operacje przestałam liczyć.
Pojechały na adopcję obie opiekunki, Anetka z Izunią, obie wyjątkowe, prowadzące DT dla kotów trudnych, chorych, powypadkowych. Obie miały miny średnie, obie były lekko poddenerwowane. Miały prawo, koty zabrały moc emocji, nieprzespanych nocy, starań.
Ale ja byłam spokojna, wiedziałam, że będą jak ja zauroczone tymi cudownymi ludźmi, którzy przez całe swoje życie mają obok siebie koty, rozumieją ich potrzeby i szanują ich charaktery.
Wieczorem Iza opowiedziała o spotkaniu adopcyjnym. Było tak jak przewidywałam: serdecznie, rodzinnie, szalenie miło. Dziewczyny szczęśliwe, spokojne, bez wahania przekazały mruczki.
To kolejna niesamowita historia w naszej kociej przygodzie, okazało się, że koty wybrane przypadkowo są sobowtórami tych ukochanych, które odeszły…