W sobotę przywiozłam do Fundacji 52 koty, generalnie w stanie zdrowia przeróżnym, jednak ta sytuacja nikogo nie zdziwiła, zaskoczyła czy zaniepokoiła. To jest normą, że szybciej przyjmiemy chore do leczenia niż zdrowe, które spokojnie mogą czekać na adopcję w domu zastępczym. Ta ekipa po tylu latach służby szczególnej, bo przeważnie skierowanej tym raczej wymagającym, czyli powypadkowym, ślepym, przewlekle chorym, spokojnie przyjmuje nawet tak potężną interwencję, zamykającą się ilością, która przytłoczyłaby niejedną organizację.
Ledwie rozlokowałam koty, po domach, po klinikach, a już z Przemyśla nadchodzi prośba: „Jest do przejęcia 14 kotów, weźmie Fundacja?”
Pewnie, że weźmie, ale tym razem po tak małą ilość futer szkoda mi samej jechać.
Rozwiązanie kłopotu nie było trudne, tym razem poprosiłam o transport Ukraińców, których Fundacja wspiera. Momentalnie, bowiem w ciągu godziny od usłyszenia mojej prośby Fundacja Wspieramy Ukrainę Razem potwierdziła gotowość jazdy po koty. Panowie otrzymali delegację „na żądanie” od prezesa firmy, w której pracują. Na domiar, kiedy usłyszał, że to Kocia Mama organizuje ekspedycję, dostaliśmy busa i paliwo na drogę w prezencie. Ubawiła mnie ta hojność i szalenie ucieszyła, bowiem znamy tę firmę od naszej strony zawodowej, więc prezes miał świadomość jakie relacje ma firma reklamowa ich obsługująca z Kocią Mamą. Nasze mruczące powiązania i możliwości, jak widać nie kurczą się, a raczej zataczają coraz większy krąg pomocowy. To jest rzeczywisty i miarodajny efekt wykonywanej rzetelnie misji. Nasze osiągnięcia nawet na ludziach, którym koty są obojętne robią wrażenie i skłaniają do wsparcia.
Panowie zaopatrzeni w kontenery i prowiant na drogę ruszyli w trasę, a Ela stała się ich Aniołem Stróżem pełniąc dyżur telefoniczny, zapewniając im szybko wszystkie konieczne w podróży wskazówki odnośnie trasy i komunikacji ze schroniskiem, w którym koty czekały na odbiór. Wolontariuszka czuwała, ale i ja także. Emocje związane z podróżą zaburzały mi sen i o trzeciej nad ranę pytam Elę na czacie:
– Gdzie są koty?
-Pod Kielcami, jeszcze prawie trzy godziny do Łodzi mają- odpowiedź nadeszła natychmiast.
O piątej piszę do Eli:
– Przejmuję kontrolę i monitoring, masz wolne, kolorowych snów, dziękuję!
Tym razem nie było tak pięknie jak poprzednio, zostały tylko dostarczone do punktu przerzutu bez badania, dokumentów czy jakiegoś dla Kociej Mamy wsparcia. Teraz całość opieki, zatem i koszty z tym związane spadły na barki Fundacji.
Ustalenia z koordynatorem z ramienia DIOZ były czytelne, on zbiera i szykuje koty, ja zabieram i adoptuję po leczeniu.
Czym tłumaczyć, jakim powodem czy sytuacją należy nagłe milczenie i brak kontaktu z Konradem, jeszcze nie mam pojęcia. Tym razem raport odnośnie przejętych kotów nie jest taki „fajny” jak poprzedni. Przyjęliśmy 14 kotów do klinik Vet-med, lekarki czekały w pogotowiu. O dziesiątej, w asyście techniczki, zaczęły się badania kontrolne. Jedna kotka dotarła w tak fatalnym stanie, że eutanazja była wybawieniem, mała bura koteczka, cudna miła i zdrowa znalazła dom u przyjaciółki szefowej lecznicy, kocurek w typie rasy norweskiego leśnego, był tak odwodniony, że dostał na imię Suchy Wiktor, dwa dni nieustannie został podłączony do płynów i dopiero był w stanie na tyle zebrać sił by zjeść samodzielnie posiłek. Koło południa pojechałam do Vet-medu, zabrałam część do zabiegów, przewiozłam do Amicusa, a te zdrowe i gotowe do adopcji przekazałam do Filemona.
Dlaczego tak się dzieje, że przerzucam koty z jednej lecznicy do drugiej?
Otóż jest to doskonała okazja, by podzielić się informacją odnośnie logistyki prowadzonych interwencji.
To, że Fundacja jest aż tak skuteczna, to zasługa Wolontariuszy i Lekarzy, ale żeby te wszystkie trybiki sprawnie działały, ja osobiście muszę się nieźle nagimnastykować. Weterynarze są cudowni, to fakt niepodważalny, ale oni również nie są wolni od przeróżnych fobii. I tak jest lekarka, która nie amputuje kociej łapki ani nie wykona sterylizacji aborcyjnej. Inna natomiast zdecydowanie odmawia wykonywania jakichkolwiek operacji czy to kastracja, sterylizacja czy amputacja oczu. Z tego powodu kurierzy non stop przemieszczają się między przychodniami. Nie zaprzeczę, że jest to trochę kłopotliwa, a jednocześnie zabawna sytuacja. Na pytanie szefów dyspozycyjnych klinik, kiedy pytają: „dlaczego akurat ja mam tego delikwenta przyjąć,” odpowiadam krótko: „bo Doktor …….. płacze”. I tym samym definitywnie kończę temat.
Koty z ostatniego transportu są już całkowicie zaopiekowane, leczenie ustawione, a my za czas jakiś będziemy im szukać stałych fajnych domków.