Generalnie temat kociej edukacji rzadko kiedy bywa tematem przykrego reportażu, aczkolwiek wychodząc z założenia, że uczciwie dzielimy się zarówno dobrymi, jak i złymi wieściami, postanowiłam pokazać, jak fundację i jej wolontariuszy potraktowały nauczycielki jednej ze szkół w Łodzi.
To, że prowadzimy edukację, od samego początku istnienia Kociej Mamy przekłada się na wzrost świadomości, nie tylko u dzieci i młodzieży, ale również u seniorów, karmicieli, opiekunów kocich stad. Fundacja działająca w trybie non profit utrzymuje się ze zbiórek prowadzonych w akcjach, do których jesteśmy kwalifikowane, darowizn oraz wsparcia, jakie otrzymujemy przy okazji prowadzenia prelekcji, wykładów w czasie zajęć, na które uczęszczamy z kotami.
Scenariusz podstawowy zajęć z dziećmi czy młodzieżą odbywa się według stałego schematu.
Pogadanka prowadzona adekwatnie do wieku, drobne dary i materiały reklamujące fundację, a dodatkową atrakcją jest legitymacja przyjaciela fundacji, koci makijaż oraz na pożegnanie słodkie krówki.
W każdej klasie, w ramach miłego wspomnienia, zostawiamy naszą cegiełkę charytatywną czyli ścienny kalendarz.
Scenariusz to podstawa dobrze przygotowanej logistyki, jednak w przypadku, kiedy na spotkanie z Kocią Mamą zgłasza się 12 klas, wyprawa wymaga dobrej organizacji. Każdy zespół składa się minimum z trzech osób, a kiedy grupy są mniej liczne, można okroić do dwóch edukatorów. Podstawą i najważniejszą atrakcją są, nikt w to nawet nie wątpi, oczywiście koty.
Zatem obsada składa się z prowadzącego, kota, fotografa i osoby towarzyszącej.
Jednocześnie, w przypadku mało licznych klas czy grup, możemy łączyć te podobne wiekowo. Kot wytrzymuje tylko 3 godziny i nie ma od tej reguły odstępstwa.
12 klas to już wyzwanie, dwa zespoły przez 3 kolejne godziny powinny obsłużyć po 2 klasy jednocześnie w trybie równoległym.
Ponad miesiąc temu społeczność szkoły otrzymała wyczerpujące wytyczne, jak postępować, krok po kroku, by zbiórka karmy zakończyła się dobrym rezultatem, czyli w widocznym miejscu w holu duży, czytelny informacyjny plakat, kosz na produkty i informacja do rodziców uczniów klas ujętych na liście.
Kasia bardzo skrupulatnie zawsze podkreśla znaczenie zbiórki karmy, jak ona jest pomocna i pomaga przerzucić budżet na inne cele. Poza tym pamiętać należy, że każda wizyta z kotami wiąże się z kosztami, jakie musimy ponieść. Koszty, koty i logistyka to jedna strona zagadnienia, drugą zaś jest czas potrzebny do przeprowadzenia zajęć. Sprawą najważniejszą, sprawiającą najwięcej kłopotów, jest ustalenie dwóch lub trzech składów z udziałem wolontariuszy, którzy niestety wykonują przeróżne zawody. Tryb jest następujący, najpierw zliczamy klasy, potem ustawiamy chronologię działań i szukamy w grupie edukatorek wolontariuszy, którzy na czas potrzebny w danym dniu na przeprowadzenie lekcji, mogą zamienić się w pracy, przełożyć dyżur lub spotkanie z klientami. Kiedy to wszystko nam się zepnie z wybranym przez placówkę terminem, Kasia wpisuje go w grafik.
Wszystko zostało ładnie zaplanowane, zapisane, czas sobie płynął, a ja, że tak się dziwnie składa, wszędzie mam swoich ludzi, pytam, jak akcja przebiega. Z czasem powstało podejrzenie, że nic się w szkole nie dzieje, nie ma wyraźniej informacji, nie słyszy się wcale o fundacji. Kilka dni przed godziną zero, Kasia podejmowała próby komunikacji z koordynatorką z ramienia szkoły w kwestii planowanego projektu. Nikt nie odbierał telefonu, nie oddzwaniał, dopiero sms pytający przyniósł wiadomość, że panie pojechały na wycieczkę, wrócą w dniu, na który zaplanowana była mega liczna edukacja, ale dopiero wieczorem.
Zaniemówiłam! Brawo! Takiej sytuacji jeszcze nie miałam! Oczywiście nie raz traktowana była fundacja przez dyrekcję, jakby była przezroczysta. Pamiętam, jak w pewnym przedszkolu prowadziłam zajęcia jeszcze z aktywnym Leonem, a pani dyrektor zaglądająca do sali, nie była uprzejma się przywitać. Innym razem powitano nas tekstem: Niech one tam idą, dzieci już czekają!
Mniej lub bardziej dokuczały mi te gesty, ale finalnie siedziałam cicho, bo sprawę ratowały nauczycielki, panie kucharki i dzieci. Częstowały kawą i ciastem, zażenowane zachowaniem zwierzchnika.
Tym razem czara goryczy się przelała. Sześć osób przewróciło swoje plany do góry nogami, by spotkać się ze społecznością szkoły, odpowiedzialnie traktując zapraszającą i czekającą młodzież.
W jakim totalnie byłyśmy błędzie. Nikt się nie szykował na spotkanie, nie było zbiórki ani plakatu. Nauczycielki potem przysyłały koordynatorce Kasi sms z prośbą o przełożenie spotkania, wyznaczenia nowej daty. Serio? Poniżyły i zlekceważyły wolontariuszki! I ja mam teraz dać przyzwolenie na drugi termin? Poważnie? Czy te panie nie znają takich określeń, jak szacunek dla ludzi działających społecznie? Co mają w głowach osoby odpowiedzialne za kształtowanie młodzieży, którą uczą? Co z nich za pedagodzy, jeśli nie potrafią właściwie i rzetelnie przeprowadzić tak łatwego projektu? Czy te panie myślą, że my z czapką w dłoniach stoimy jak żebracy i jęczymy o wsparcie? Nie będziemy nikomu pomagać w pokonywaniu kolejnych szczebli kariery. Mam świadomość, że za swoją aktywność na rzecz Kociej Mamy zawsze potem leci prośba o Mruczące Gratulacje. Piszę je z ogromną przyjemnością, wdzięczna za okazane wsparcie. Chciałam nie tyle się poskarżyć, co pokazać, jak z drugiej strony wygląda kocia edukacja.
Nie wiem, w jakie szufladki schować zachowanie tych pań. Nie ma motywu braku jasnej informacji, bo Kasia za bardzo kocha temat edukacji.
Potwierdzający spotkanie kontakt wychodził tylko z poziomu fundacji, ten fakt eliminuje każde tłumaczenie.
Czy mi przykro? Tak! Czy jestem wściekła? Tak!
Czy dam szansę? Nie wiem. Zabrany i zaprzepaszczony został termin, z którego skorzystałyby inne dzieci! Takie zachowanie to wstyd, a szkoła zostanie wpisana na czarną listę. Młodzież niech podziękuje swoim nieogarniętym nauczycielkom!