Poznaliśmy się chyba 20 lat temu. Karmił koty bytujące na działce pracowniczej. Pomagałam łapać, kastrować, oddawać do adopcji te rokujące. Działali na rzecz kotów razem z żoną. Miłe, sympatyczne, szanujące się małżeństwo. Dzieci dawno wyfrunęły, założyły swoje gniazda. Rodziców rzadko odwiedzali z uwagi na życie w innym kraju. Kocia Mama stała się ich przyjacielem. Opowiadali o troskach, chorobach, które pojawiły się wraz z upływem lat. Współczułam, kiedy żegnali ze starości działkowe koty, potem dodawałam otuchy, kiedy Pan został sam.
Mimo, iż nie miał już swojego stadka, nadal raz w roku, w styczniu zjawiał się z odwiedzinami w fundacji. Przekazywał karmę, którą zbierał przez cały rok.
– Nie musi Pan przecież. – tłumaczyłam, było mi po prostu niezręcznie przyjmować te dary- Proszę przeznaczyć na zakup leków. – sugerowałam.
– Pani Izo, ja musze mieć w życiu jakiś cel. – wyjaśniał- Chcę pomagać fundacji!
Zawsze dziękuję za pomoc i wsparcie, wręczając kalendarz. To już nasza fundacyjna tradycja.
Pierwszego, kilkanaście lat temu, nie chciał przyjąć.
– Ja już długo nie pożyję, zmarnuje się, sąsiedzi wyrzucą!
– Proszę nie opowiadać głupot!- nafurczałam ostro!
Teraz, za każdym razem, gdy przywozi karmę, grzecznie przyjmuje prezent. Czas płynie dla każdego tym samym trybem, zmierzamy wszyscy w jedną stronę, jednak kiedy ma się świadomość czyjejś sympatii, jakoś przyjmujemy, co jest nieuchronne, troszkę łatwiej.
Kiedy dzwoni do mnie, nie musi się przedstawiać. Znam ten numer telefonu, choć nigdy go imiennie nie zapisałam. Dla tego gołąbka czynię wyjątki, nie musi się stawiać do siedziby w godzinach mojego dyżuru.
W tym przypadku to ja jestem dyspozycyjna, mam świadomość ograniczeń wynikających z wieku.
Cieszę się, gdy do mnie zagląda, a jeszcze mi milej, iż teraz sam już się upomina o kalendarz!
Żegnając się, życzymy sobie zdrowia i spotkania za rok!