Kocia Mama posiadała trzy filie. Ich powstanie było wynikiem aktywności lokalnych zwierzolubów, którzy próbowali działać na swoim terenie ratując koty, czasem psy, ale nie mieli za sobą wsparcia, czyli czynnika, który umożliwiałby systematyczną pracę.
Niełatwo jest być społecznie zaangażowanym, czerpiąc zasoby z własnej, prywatnej kieszeni.
Dzięki internetowi, a także tak zwanej poczcie szeptanej, jakoś przy okazji trafiali na Kocią Mamę. Zaczynało się dość tradycyjnie: od prośby, by zaopatrzyć kota, czasem całą rodzinę.
Pomagałam raz, potem drugi, i po kolejnym zaczynali pytać, czy nie mogliby być na początek domem tymczasowym.
Pracę zawsze zaczynało się od tego samego: od zrobienia porządku wokół swojego obejścia, czyli podejmowane były najpierw malutkie interwencje, takie na skalę swego podwórka, ogródka działkowego, potem szła fama i z prośbą o pomoc przybywali znajomi. Pokazywali generalnie palcem, gdzie konieczna jest interwencja, podpowiadali jak leczyć, jaką stosować dietę i jakie mają sugestie, by zmienić i ulepszyć działanie Kociej Mamy. Byli bardzo pomocni, ale niestety tylko w gadce, no i w wymaganiach oczywiście. Dotąd borykali się przeważnie sami z kocimi problemami, działali na minimum z wiadomych względów, ale kiedy już trafili na Kocią Mamę, rosły i wymagania i oczekiwania.
Na moje propozycje, aby podążali przykładem osoby już pracującej, dając przy tym przykład innym, było tysiące argumentów na nie.
Początkowo patrzyłam przez palce na to dość niegrzeczne zachowanie. Tłumaczyłam sobie, że powinnam być wyrozumiała, przede wszystkim z uwagi na dobro kotów. Liczyłam, że kiedy okrzepną w Fundacji, przestaną wymyślać durne pomysły i skupią się na pracy.
A oni niestety mój takt brali za słabość i głupotę.
Z uporem starali się wywrzeć na mnie nacisk, oczekując, że nagle zmienię metodę pracy i zweryfikuję panujące zasady. Zachowanie w stylu: przychodzą goście na kawę a przy okazji przestawiają meble w salonie według swego uznania. Żeby nie było, doceniam nowatorstwo, reorganizację, usprawnienia, ale nie pozwolę na dziwne rewolucje.
Mimo to filie pracowały na takich samych prawach: otrzymywali z siedziby leki, sprzęt, wyprawkę, mieli do dyspozycji miejscową lecznicę, a do mnie spływały tylko faktury do zapłacenia. Z kotami było różnie, czasem trafiały do lokalnych DT, ale z uwagi na to, że żadna nie miała ich pod dostatkiem, generalnie przybywały do Łodzi.
I zaczął się kolejny paradoks. W zasadzie tylko z przyczyn emocjonalnych generowałam środki na przynoszące stratę filie. Doceniając społeczną aktywność, naiwnie sądziłam, że porwą za sobą innych, będą przykładem, autorytetem. Zawsze, kiedy miałam wątpliwość, zliczałam uratowane koty. Jednak każdy kto mnie zna, wie, że tylko do pewnego stopnia jestem elastyczna. Kiedy zbyt mocno naruszona zostanie granica poprawnej komunikacji, następuje przełom.
Wtedy zawsze robię te swoje małe bilanse za i przeciw.
Myliłam się.
Zbyt dużo zostawiłam swobody, miejsca na własne decyzje, samodzielności. Przede wszystkim zbyt mocno zaufałam.
Nie wiem kiedy i z jakiego powodu nagle ludzie przestają mieć skrupuły. Istotne jest to, że umiem dostrzec błędy własnego postępowania. Ze swej strony bez złości, bez emocji zamykałam obie Filie, tę z Tomaszowa, która pracowała w oparciu o tylko jeden DT oraz tę drugą, która funkcjonowała o wiele dłużej. Piotrków zawsze kojarzyć mi się będzie przede wszystkim z młodzieżą i lekcjami, które były jedyne w swoim rodzaju. Dzieciaki rosły pod naszymi skrzydłami, ucząc się odwagi, prawa do własnego zdania, społeczności.
Smutek, tyle zostało we mnie.
Jakoś żadna organizacja po Kociej Mamie nie stała się porównywalnym lokalnym liderem.
Wszystko wróciło do dawnej normy. Jakoś działają społecznicy, ale tak na pół gwizdka, bez rozmachu i skali typowej dla Kociej Mamy.
Przygasło, przycichło, a mogli góry przenosić…
Kiedy Wiola napisała na facebooku, że odeszła z Kociej Mamy, co też automatycznie wiąże się z końcem pracy Filii Szadek, zaczęto pytać powód. Milczałyśmy obie, bo to jest jedyna dobra i skuteczna metoda na złe języki, na różnorodne domysły, konfabulacje i spekulacje. Każdy ma prawo do samodzielnych decyzji, tym bardziej, że do zamknięcia Filii obie byłyśmy gotowe. Nikt nie ma prawa oczekiwać ani od Wioli ani ode mnie wyjaśnień w tej kwestii.
Praca w Fundacji to wolontariat, to w jakim wymiarze ma trwać i do kiedy, zostaje w decyzji mojej i wolontariusza.
Wyjaśnię jednak, wszystkim, którzy z wypiekami czekają na jakiś mały skandal, że w tym przypadku nie ma i nie było żadnego sporu, zatargu czy konfliktu. Zamykanie Filii przebiega w takiej atmosferze, jak cały Wioli pobyt w Kociej Mamie, przyjaźni, zrozumienia i dalszej wspólnej pracy. Przypomnę, Wiola nadal pracuje jako DT FKM, koty dorosłe przebywają pod jej opieką, a ja, która wyraziłam zgodę na ich zabezpieczenie, do momentu adopcji zaopatruję je żywnościowo i zdrowotnie.
Także kociaki, które podczas wolontariatu przyjechały do łódzkich DT, nie zmieniły swoich opiekunek. Tym razem zamykanie Filii przebiegło z ogromną sprawnością, ale co dla mnie bardzo ważne, w spokoju, szacunku, z taktem, z ogromną klasą.
Dziękując Wioli za wspólne lata, za setki uratowanych kotów, cieszę się, że mimo oficjalnego rozstania, nadal jesteśmy razem.