Generalnie schemat jest następujący:
Iwona pisze e-maila do działu marketingu firmy.
Szczegółów pisma nie zdradzimy, to nasze wypracowane metody zabiegania o wsparcie.
Nikt mnie nie uczył jak zbudować taką Fundację, nie pobierałam od nikogo nauk jak być Szefową, więc nie mam zamiaru i ja dzielić się swoimi pomysłami. Każdy lider sam modeluje formę i styl zabiegania o pomoc. Obserwując jednak niektórych, mam wrażenie, że bardziej umieją zniechęcić potencjalnych darczyńców niż zachęcić!
Odpowiedź nadchodzi albo i nie.
W zależności od kaprysu pracownika czy też odgórnie narzuconej polityki. Obecnie nie obowiązują stare, dobre formy regulujące komunikacją międzyludzką. Mało kto pamięta, by na wyraźnie sprecyzowane pytanie, dać jednoznaczną i wiążącą odpowiedź. Musimy mieć świadomość, że ogromnym nietaktem jest milczenie tym bardziej w przypadku dużych firm czy korporacji.
Pamiętajmy, organizacje OPP egzystują w znacznej mierze dzięki darczyńcom i przekazywanym darom. Pomoc może być różna, rzeczowa i pieniężna w zależności od tego jak prężnie i wszechstronnie działa dana organizacja.
W przypadku Kociej Mamy sprawa jest prosta, my potrafimy wszystkie prezenty zagospodarować tak, by finalnie służyły opiece nad kotami. U nas łączą się aktywności i zdolności indywidualne.
Ta zbiórka zaczęła się kompletnie nietypowo.
Pewnego dnia otrzymałam zapytanie: „Dzień dobry, kupuję u Was na bazarkach fanty, obserwuję pracę Fundacji, jestem kociarą, chciałabym zorganizować w mojej Firmie akcję pomocniczą dla Was, jest dość duże grono kociarzy, Firma pracuje w oparciu o kilka oddziałów, co Pani na to?”
Podziękowałam uprzejmie i przekierowałam do Iwony.
Józefina przejęła stery. Przygotowała plakat, nawet zadbała o wersję ukraińską dla sporego grona pracujących obcokrajowców. Okleiła skrupulatnie wszystkie dostępne miejsca w poszczególnych oddziałach. Bardzo zaangażowała się w całe przedsięwzięcie.
Ja dodawałam otuchy, uspokajałam niepokoje, wspierałam, na ile mogłam z pozycji szpitalnego łóżka.
Zbiórka trwała tydzień, wynik zaskoczył wszystkich: prawie 180 kg różnych kocich produktów.
Tym razem moim obowiązkiem było tylko złożenie podpisu na Mruczących Gratulacjach opracowanych przez Emilkę.
W tym aspekcie też mamy swój rytuał.
Do każdego działania mamy opracowane inne wzory dyplomów.
Wyróżniamy się, bowiem mamy potrzebę dziękować za najmniejszy gest dobrej woli.
Nigdy nie odważyłam się czynić najmniejszych uwag darczyńcom, czy to przekazana została symboliczna złotówka czy też dość znaczna, kilku cyfrowa kwota.
Dla mnie liczy się gest! I potrzeba.
Karmę przywieźli we trójkę: Józefina, Maciej i wspierający, bardzo zaangażowany i pomocny koordynator Akcji, Piotr.
Młodzi, sympatyczni, dość niebanalni, ciekawi mnie i prowadzonej Fundacji. Otwarci, świadomi i co dla mnie najważniejsze szalenie społeczni, ale i umiejący dość krytycznie ocenić pracujące na łódzkim rynku pro zwierzęce grupy.
– Jest dość dużo żwirku – jakby lekko zakłopotana wyjaśniała dziewczyna, kiedy z uśmiechem podobnym do kota, który właśnie skończył pałaszować smakołyk lustrowałam stos zgromadzonych fantów.
– Bardzo dobrze! – zareagowałam natychmiast – Kochana, to super prezent, żwir to podstawa naszej pracy, przecież koty muszą być nauczone przed wszystkim kultury w zakresie osobistej toalety, nie mogą wykopywać ziemi z doniczek! Po za tym jest jeszcze jedna korzyść. – zawiesiłam głos – Każdy darczyńca doskonale teraz czuje ciężar naszej pracy! DT to nie tylko miłe fajne kociaki!!! To koszmarne ilości wnoszonych co rusz produktów. Przy 400 kotach przechodzących rocznie przez Fundację, pomyślcie ile my dziewczyny, bo my przecież tworzymy zasadniczo Kocią Mamę, ile tego kociego tonażu musimy przerzucić, by finalnie przygotować do adopcji bezdomne kotuchy! Tak, tak, oprócz biegania do lecznic, oprócz zajęć edukacyjnych, oprócz kiermaszy i bazarków, codziennie dla nich dźwigamy te ciężary. O tym nikt nie pamięta, o tym się nie mówi na forum, ale trzeba mieć świadomość, że ktoś mi musi fizycznie to wykonać!
Widziałam zdziwienie, zdumienie, zastanowienie.
Skutek uboczny Akcji w Hutchinsonie: Józefina z Maciejem mieszkają blisko, akcja zasadniczo zakończona, ale jakoś dziwnie zachodzi konieczność odbycia roboczych spotkań. Wpadają z zapowiedzią: „My tylko na chwilkę…”, a potem szybko biegną kolejne kwadranse. Siedzimy w ogrodzie, ja oczywiście snuję te swoje kocie opowieści, a oni słuchają, pytają, sami też opowiadają…
Jak znam życie, wkrótce zapukają do furtki z uśmiechem i pytaniem: czy na wolontariat to dobrze trafiliśmy?