Przy okazji dotknięcia tematu adopcji innej niż koty, opisałam sytuację, w której to nonszalancja opiekunki dosłownie rozwaliła nas emocjonalnie. Nie umiałam sobie racjonalnie wytłumaczyć jak niby normalna, w miarę sprawna intelektualnie osoba, mogła tak głupio odtrącić bezinteresowną pomoc obcych, ale życzliwych jej osób. Niestety nadal u nas prawo kuleje i nie stosuje się żadnych weryfikacji osób, które chcą nabyć psy rasy dużej, mimo iż już ich sam wygląd wyraźnie jest przesłanką, że nie będą pod żadnym względem odpowiedzialnym właścicielem. Nadal pieniądze i zysk oślepiają dorobkiewiczów.
Nie potrafię pojąć, a już tym bardziej przyjąć ze spokojem, kiedy w tle dzieje się niestety krzywda zwierząt.
W tym czasie dziewczyny miały dwie podobne interwencje, mam na myśli oczywiście psy.
O ile ta kobieta od psów rasy husky trąciła niezłą patologią, o tyle ta druga była poturbowana mocno przez los. Po terapii na oddziale onkologii, ledwo sama stojąc na nogach, nie umiała bez pomocy zostawić swoich zwierząt. Wiadomo, kiedy zmagamy się z ciężką chorobą, nie przelewa się z kasą. Jednak kobieta nie poddała się, szukała instytucji, która jej pomoże, tak oczywiście trafiła na moje wyjątkowe wolontariuszki i rzecz jasna Kocią Mamę. Interwencja toczyła się w tempie błyskawicznym.
Wydalam psie książeczki zdrowia, wyznaczyłam na zabieg suki klinikę, a opiekunka szczęśliwa, że ma wsparcie wypełniała kolejne zapisane zadania. Szczepienie i chipowanie matki, odrobaczenie całej gromady. W ciągu kliku tygodni wszyscy zapomnieli o sprawie. Suka dobrze się czuje po sterylizacji, szczenięta oddane do adopcji z pakietem pomocowym Kociej Mamy, czyli tradycyjnie opiekunowie mają rabat w opłacie za zabieg.
Opowiedziałam tę równoważną historię nie po to, by epatować heroizmem chorej kobiety, a pokazać w czystej formie, jak wygląda prawdziwa miłość do swojego czworonożnego przyjaciela. Jej przyszłość, jak to w takim przypadku, nie jest w kolorowych barwach malowana. Wiemy, że szala szybko się przeważa, a słowo rak, nadal kojarzy się z przegraną, ale nie bacząc na okoliczności, słabsze i gorsze dni, depresję, smutek i zwątpienie, umiała wykrzesać tę moc, by w jej przypadku wykonać pracę wyjątkowej siłaczki.
Chylę czoła, pełna wiary i w głębi serca przekonana, że ta dobroć przekuje się za sprawą zwierząt na zwycięstwo nad paskudną chorobą. Nie takie cuda widzieliśmy na tym świecie, sama znam osoby, którym właśnie zwierzaki ocaliły nie tylko zdrowie, ale i życie.