determinacja

Kompletnie nie mam pojęcia jakimi motywami bądź przesłankami kierują się opiekunowie, kiedy zgłaszają się do fundacji o pomoc, radę czy określone wsparcie. Generalnie patrząc z mojej pozycji, w chwili, kiedy decyduję na jakiś ruch kontaktowy z osobą prywatną, urzędem czy organizacją, przede wszystkim poznaję tryb, zasady i reguły pracy. Sprawdzam opinię, weryfikuję wpisy, jednak wszystkie te czynności w przypadku, kiedy nie mam do czynienia z prywatnym biznesem, przyjmuję niezwykle ostrożnie. Dlaczego? Ponieważ inaczej ocenia się pracę rzemieślnika, a kompletnie inaczej urzędnika. Pracownik idzie na etat i mało który bardzo się przejmuje opinią jaką wystawią mu petenci, od jego zachowania kompletnie nie zależy jego wynagrodzenie czy premia. Może bezkarnie pozwolić sobie na arogancję, brak kreatywności czy wręcz opryskliwość. Kiedy natomiast mamy bezpośredni wpływ na wysokość zarobków, a co za tym idzie na profity, totalnie inną przyjmujemy postawę. Dokładnie tak samo jest z opiniami zamieszczanymi na stronie danej firmy czy w niezwykle obecnie modnych Googlach. Doskonale rozumiem wszystkie pytania dotyczące adopcji. Zasady panujące w Kociej Mamie są delikatnie mówiąc diametralnie odmienne niż ogólnie stosowane. Nie ma sytuacji wydawania kotów „w worku”, czyli z błędną informacją o fakcie najistotniejszym, czyli temperamencie i charakterze. Przygotowanie do stałych domów w określonej kulturze weterynaryjnego zaopiekowania automatycznie daje nam prawo do weryfikacji i wyboru oraz prawo do odmowy.

Mam świadomość, że nie buduje nam taka postawa bazy fanów, wręcz przeciwnie, jednak zakładając, że celem nadrzędnym jest zapewnienie kotu optymalnie najlepszych warunków, nie mogę odstępować od przyjętych zwyczajów. Nie traktujemy zwierząt ani nadrzędnie, ani podrzędnie. Wszystkie nasze wobec nich działania są racjonalne, rozsądne i adekwatne do okoliczności. Nikt na siłę nie zniewala ani nie zaczyna procesu socjalizacji dzikich dorosłych kotów, jednak gdy trafia się młody oswojony miot jesteśmy gotowi go przejąć. Opiekunowie przekazujący nam swoich podopiecznych popełniają jeden zasadniczy błąd, najpierw czynią wysiłki, żeby uzyskać zgodę, a potem zaczynają stawiać swoje niekoniecznie realne wymagania.
Sytuacja, w naszym przypadku zawsze narażona na fiasko. Musimy przyjąć i zrozumieć, że zasady obowiązujące w danej fundacji, sprawdza się przed przekazaniem, a nie po fakcie. Koty, to przede wszystkim wrażliwe istoty, nie można im fundować diametralnie różnych bodźców w zależności od naszych kaprysów czy zmiennych humorów. Kiedy decyzja zapada, musi być przemyślana i stała. To nie worki z ziemniakami, żeby je przerzucać dowolnie z jednej miejscówki do drugiej. My poznajemy kota w momencie przekazania i to od uczciwości i konkretnych informacji zależy dalsza z nim praca.

To, o czym opiekunowie z ostrożności „zapomnieli” obawiając się naszej decyzji, wcale dobrze nie rokuje, ponieważ zamiast pracować z kotem w oparciu o pełną wiedzę, tracimy cenny dla wszystkich czas na samodzielne dochodzenie do prawdy. Złości mnie najbardziej zachowanie, kiedy o drobnych niby incydentach, a mających zasadniczy wpływ na socjalizację, fundacja dowiaduje się po jakimś czasie. Jeszcze bardziej nagannym zachowaniem są nie do przyjęcia propozycje w stylu: „Jak sobie nie dajecie rady, ja mogę przyjąć, niech tu sobie żyje!”.
Szlag mnie trafia wtedy momentalnie. Nie przyzwolę na robienie kotu sieczki z mózgu, fundowaniu bajzlu w uczuciach i traktowanie jak narzędzi, które można dowolnie postawić w innym miejscu!

Proces socjalizacji przebiega o niebo sprawniej, kiedy obie strony pracują zgodnie. W przypadku zwierząt zawsze liczymy na poprawne, uczciwe relacje, służą one nie nam, a istocie, którą zabieramy ze znanej jej przestrzeni. Przekazanie i galimatias jaki czasem powstaje, to tylko jeden fragment pracy.
Bardziej kontrowersyjnym jest proces adopcyjny. W straszną złość popadają ci, którym odmawiam. W momencie, kiedy pokazuję małe kociaki, telefony się urywają. Wolontariuszki znają najważniejszą zasadę i bez żenady i wahania pytają o pesel. Nie jest to wyrazem wścibstwa czy braku kultury, ale troski o kota. Moje adopcyjne dożywały i do 29 lat. Jak z czystym sumieniem mam wyrazić zgodę na adopcję do osoby samotnej w wieku bardzo pięknym, ponad 60 lat? Nikomu źle nie wróżmy, jednak musimy zachowywać się racjonalnie, odpowiedzialnie i brać poprawkę na możliwość sytuacji i okoliczności nieprzewidywalnych.

Jeszcze jest jedna szalenie ważna kwestia, mianowicie zaufanie do fundacji. Sugeruję, jeśli nie jesteście w głębi serca przekonani o naszych intencjach, odstąpcie od pomysłu przekazania. Kwestionowanie umiejętności dokonania wyboru nowego domu jest niegrzeczne wobec osób prowadzących domy tymczasowe, pośrednio jest podważaniem ich kompetencji oraz brakiem szacunku do ich pracy społecznej. Idąc dalej, globalnie jest to przykra dla całej fundacji ocena osiągnięć w zakresie szczególnie adopcji oraz pracy nad ograniczaniem populacji środowiskowych.

Doskonale zdaję sobie sprawę, iż ostatnio poruszam tematy dość drażliwe, ale jest to bezpośrednio wypadkową zachowania z jakim się spotykam.
Nie lubię sytuacji niewyjaśnionych. Zawsze tak było. Nie widzę więc powodu, dla którego pojawiające się dość często wątpliwości mam milczeniem pominąć. Kiedy się składa wizytę, nie przestawia się gospodarzom mebli. Gość nie powinien być kłopotem czy problemem, dokładnie takie samo zachowanie powinno cechować osoby się do nas zgłaszające. W przypadku, gdy nasze standardy nie są do zaakceptowania, nie ma obowiązku komunikacji czy podejmowania współpracy. W atmosferze wzajemnego szacunku i zrozumienia wolontariat jest przyjemnością z dozą dość ważnej jego składowej, czyli satysfakcji!