Kocia Mama skupia nie tylko nietuzinkowych ludzi, przekochanych darczyńców, ale i koty, które bardzo mocno potwierdzają jej wyjątkowość. Karmienie osesków to wyzwanie najwyższej rangi, opieka nad chorymi i kalekimi wcale nie przekłada się na obciążenie czy katorgę, a przyjmowanie błędów hodowlanych czy genetycznych tylko cementuje i umacnia opinię o wolontariuszkach mających ostro i wysoko wyskalowany poziom empatii.
Otaczane miłością seniorki raczej nie uczęszczają na edukację, wyjątek stanowiła Kasia, ale zakaz jej zabierania wystosowała Katarzyna, bowiem kotka podczas zajęć, typowo jak dla starszego człowieka przesypiała, więc nie była żadnym atrakcyjnym elementem scenariusza.
Z powodu mojej tymczasowo mniejszej aktywności z uwagi na stan zdrowia, Kasia, która ostatnio bardzo się rozzuchwaliła w ograniczaniu innych, i mnie z troski również wykluczyła. Nie była to raczej obawa, że zasnę podczas pogadanki, tylko strach przed nieplanowaną kontuzją. Zespoły zawiązują się same. Klucz wolontariuszki wybierają indywidualnie wybierają. Nie ma przymusu, nakazu, naginania do dziwnych pomysłów. Schemat jest jeden, typowy dla wszystkich. Pracujemy parami, obecne są zawsze łagodne koty i torebka z akcesoriami pomocowymi. Magiczne torby są dwie: różowa i niebieska, ta druga została przygotowana z chwilą, kiedy w zespole zawitał Grzegorz, o motywacji nie muszę pisać. Obie zawierają to samo, a każdy przedmiot jest ściśle powiązany albo z opieką podstawową domową lub weterynaryjną, albo z reklamą firmy bądź pełni rolę miłej pamiątki.
Dzisiaj w przedszkolu przy ulicy Łącznej pojawiły się wolontariuszki, których tak naprawdę życie zawodowe i osobista pasja związane są z niebywałą miłością, nie tylko do kotów. Ada i Natalia pracują w Straży Miejskiej Patrolu Animal, czyli podczas codziennych służbowych dyżurów podejmują interwencje mające za cel pomaganie przeróżnym zwierzętom domowym, środowiskowym, dzikim, ptactwu, królikom i nawet wyrzuconym tym egzotycznym. Takie mają zadania podczas pracy, a jak wygląda czas wolny, kiedy zdejmują mundur? Zabierają koty i zamiast siedzieć beztrosko w domu, pędzą do dzieci na spotkanie.
Niesłychanie fajnie się składa, ponieważ akurat w ich przypadku, szkolenie w tym zakresie nie było konieczne. Wiedza nabyta została w pracy, a także na szkoleniach, umiejętność swobodnej konwersacji i opanowanie to również wypadkowa wykonywanego zawodu. Miłość do zwierząt przekłada się na dość liczne domowe stado. Natalia kocha Sfinksy i Devony, a Ada ściąga do domu przeważnie chore.
Na zajęcia obowiązkowo uczęszczają koty zdrowe, łagodne, zaszczepione. Tym razem do przedszkola pojechała biała głucha przemiła kotka oraz będąca dla wszystkich ogromną radością, z uwagi na rzadkość wyluzowana Kobra.
Dzieci oczywiście były przeszczęśliwe widząc tak cudowne bajkowe koty. Natalia czuła się jak ryba w wodzie bez problemu nawiązując relację z dziećmi. Maluszki przedszkolne są fajną społecznością, bowiem z uwagą chłoną, a wręcz połykają wszystkie przekazywane informacje. I tak mając w ekipie wolontariuszki autentycznie oddane misji, wreszcie wyklarowała się sytuacja, w której skupiamy się wyłącznie na efektywnej pracy zespołowej, a nie lansowaniu własnej osoby. Wolontariat to nie tylko potrzeba działania społecznego, trzeba mieć świadomość na wyższym poziomie osadzoną. Własne potrzeby, oceny, wybory przekładamy na plan dalszy.
Skupiamy się na tych aktywnościach, które służą konsolidacji i scaleniu grupy, promocji i reklamie oraz budowaniu przyjaznego wizerunku. Medialność to nie wizyty w radio, telewizji. Największa rozpoznawalność następuje w wyniku spotkań bezpośrednich, a najlepszymi emisariuszami Kociej Mamy są zachwycone maluszki, które z wypiekami na buźkach, podekscytowane opowiadają, czasem nawet chaotycznie, jakie to przemiłe były w przedszkolu atrakcje. Te dzieciaczki, ich pozytywne emocje niosą dobrą opinię dalej, ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy i przy jakiej okazji, taki zachwycony maluch nie wystrzeli z tekstem: „A jak były u nas Kocie Mamy…”. I sama mam niejedno za sobą takie doświadczenie jak gdzieś w markecie, kinie czy na ulicy, nagle rozpromieniony dzieciaczek krzyczy: „Mamo, patrz ta pani była u nas z Iwanem, to ona mi kocie uszy namalowała na buzi!”. Dzieci, one zawsze były bliskie memu sercu.
Cieszę się, że szczególnie kobiety pełniące przeróżne, niekiedy dziwne zawody, zdejmują mundur, togę czy lekarski fartuch i idą z czułą miną na spotkania z tymi najmniejszymi. Już nie są chłodnymi rzeczoznawcami, wymagającymi nauczycielkami, nagle tracą zawodową rutynę i dystans, i z ciepłym uśmiechem opowiadają jak fajne i ciekawe wygląda codzienne życie z kotem.
Szczególnie teraz, kiedy jestem ograniczona, po raz kolejny dumna jestem jak paw z faktu, iż moja niedyspozycja nie przekłada się na marazm, zastój czy zwolnienie tempa. Z pozycji domu wydaję dyspozycję, podpowiadam i zbieram dobre żniwo. Dla takich chwil, nawet cierpieć warto, bo fundacja to już poziom ekstra klasy.
Mam już wieści, że społeczność przedszkolna megazadowolona, już zbieram entuzjastyczne recenzje. Czy mnie dziwi ta sytuacja? Ani troszkę powiem dumnie. Mam wolontariuszy, którzy mają w wolontariat wpisane na twardo iść tylko po same sukcesy no i tak się dzieje!