W zagonionym, pełnym przeróżnych obowiązków wolontariacie, nie tylko ja dokładam sobie zadań, realizując nowe cele; dotyczy to również wolontariuszek. Jeśli chodzi o Anię, ze względu na odległość zamieszkania oraz jej ewidentną alergię na koty, nie zaproszę jej do zespołu edukatorek. Jednak w przypadku braku wsparcia, Ela, mimo że nie mieszka w Łodzi, wielokrotnie już ratowała zajęcia swoją obecnością. Dziewczyny dzielą się na te, które mówią sprawnie, bez połykania w wyniku tremy, części zdania czy mieszania tematów. To także wskazówka dla mnie, aby nie rzucać panikary na głęboką wodę, ponieważ nie ilość słuchaczy ją deprymuje, ale sama konieczność wystąpienia.
Najtrudniejsza sytuacja dotyczy prowadzących domy tymczasowe, które są w pierwszym rzędzie proszone o udział. Mogą nawet nie przemawiać; ich zadaniem jest opieka nad kotem, który podnosi atrakcyjność każdego spotkania. W sezonie na małe kocięta, placówki, które odwiedzamy, mają ogromną frajdę, ponieważ pokazujemy najmniejszych podopiecznych. Rasowe dorosłe koty są oczywiście witane z niemałym entuzjazmem, ale widok malutkich kociąt zawsze wzbudza największą sensację.
To klasyczna sytuacja, typowa dla Kociej Mamy. Nie tylko pracujemy z własnymi dziećmi, ale także kocimi dziećmi, które są obecne nie tylko jako pomoc dydaktyczna, ale jako konieczność wynikająca ze sprawowanego wolontariatu. Osoba prowadząca koci żłobek jest w dyspozycyjności przez 24 godziny na dobę, więc niekiedy pora kamienia przypada właśnie na czas, w którym koleżanka prowadzi pogadankę. Życie samo narzuca nam sytuacje, je weryfikuje, a w momencie, kiedy zaakceptujemy okoliczności wynikające z wolontariatu jako normalne, możemy efektywnie realizować zadania. Umiejętności praktyczne, takie jak pozycja i sposób karmienia, dokumentują, że każdego kociaczka można uratować, mając jedynie chęć, środki i odpowiednie umiejętności.
„Butelki szczęścia”, wręczone opiekunkom kociego żłobka podczas kolacji urodzinowej, wydają się być odrobinę magiczne, ponieważ nawet jednodniowe maluszki z pępowiną, po kilku tygodniach opieki w żłobku, dzielnie wędrują do kociego przedszkola, a następnie są gotowe do adopcji.
Wiedza jest podstawą, ale za sukces odpowiada odwaga podjęcia wyzwania i odrzucanie osobistych lęków. Kilka tygodni temu, Ania przyjęła do karmienia oseska z nadżerką na języku. Kiedyś takie osobniki odchodziły za Tęczowy Most, ponieważ bolesny obrzęk wykluczał nie tylko możliwość jedzenia, ale także odruch ssania. W sytuacji pozornie bez wyjścia zawsze istnieje pomysł awaryjny, trzeba tylko podjąć wyzwanie. Uczymy się od ludzkich lekarzy, stosując ich decyzje pomocowe na nasze potrzeby. W przypadku maluszka z nadżerką nie było najmniejszego wahania; gdy odkryto przyczynę awersji do ssania, podjęto karmienie sondą. W przeszłości Ela również prowadziła swoich podopiecznych dokładnie w ten sam sposób. Ta okoliczność pokazuje, w jakiej desperacji mogą znaleźć się nasze emocje i jak traktujemy wolontariat.
Zatwierdzony projekt edukacyjny z jednej strony wpisuje się w ogromny sukces, ale z drugiej strony stanowi ogromne obciążenie, ponieważ kryteria zadaniowe są bardzo wysoko ustawione. Motywacją jeszcze większą jest radość dzieci, ponieważ tak naprawdę Fundacja z otrzymanej dotacji na swoje potrzeby nie może użyć nawet jednej przysłowiowej złotówki. Musimy całość przeznaczyć na zatwierdzony projekt. Jeśli ktoś zada pytanie, w jakim celu pakujemy się w tę aktywność, odpowiedź brzmi: może trochę dla satysfakcji, nieco w celu podniesienia jakości przeprowadzanych dotąd zajęć, ale przede wszystkim z myślą o dzieciach. Grant pozwoli na organizację warsztatów i konkursów, a zakupione nagrody w żadnym stopniu nie odbiorą budżetu chorym kotom. Tradycyjnie w naszym stylu, wilk syty i owca cała, wszyscy radośni i szczęśliwi.
Scenariusz wizyty może nie został w 100% zrealizowany, ale najważniejsze są zawsze tematy związane z kotami, prezentami oraz niespodziankami. Tym, które umierają z paniki, zawsze powtarzam jedną formułkę: „Uspokój się. Jak faktycznie powinna przebiegać lekcja, wiesz tylko ty, no może kot. Wyrzuć z głowy obawy i lęki, bądź swobodna jakbyś opowiadała bajki na dobranoc swoim dzieciom.”. Ania, która całą drogę zapewniała, że jedzie w roli asysty, jakoś tak się dziwnie zadziało, że Blance przerywała wykład wchodząc jej w słowo.
Wiem doskonale, dlaczego tak się stało. Ania prowadzi dom dla tych najmniejszych, a Blanka nie posiada takiego doświadczenia. Dlatego scenariusz prelekcji napisała kocia obecność, a że delikwent miał dwa tygodnie, siłą rzeczy więcej informacji do przekazania miała właśnie Ania.
To także fajna sytuacja, że wolontariuszki potrafią z każdej aktywności wyciągnąć zabawne wnioski z pozoru ważnej i poważnej edukacji, tworząc scenkę, która nadaje się do wykorzystania jako fajny skecz.
Tego dnia zawiązał się nowy edukacyjny duet zwany roboczo: Dwie, które wchodzą sobie w słowo!