Czas Świąt! Czas bycia dobrym, wyrozumiałym, spolegliwym, stonowanym, gotowym wybaczać innym. Czas porządków, sprzątania, szykowania prezentów, sporządzania menu na świąteczne dni. Czas ustalania odwiedzin, planowania spacerów, wycieczek, ale także kilku chwil dla siebie.
Krzątałam się gdzieś między domem a pracownią, jak setki innych w tym czasie kobiet, gdy zadzwoniła szefowa współpracującej z Kocią Mamą lecznicy. Sądzę, że użyłam odrobinę złego określenia, mówiąc: jak setki innych kobiet, więc delikatnie skoryguję: jak inne kobiety mam typowe obowiązki, a nadto jeden dość osobliwy, który mocno zaburza mój czas wolny, otóż obowiązki wynikające z faktu bycia szefową dość dużej Fundacji.
Mam kota, Brytyjczyka, lat 3, z rodowodem, pani się chce rzecz. Kupiła kilka miesięcy wcześniej i kot się zepsuł, niewydolność nerek, kamienie w pęcherzu, nie stać ją na leczenie, a hodowca odmawia przyjęcia.
Na usta ciśnie się momentalnie kilka niecenzuralnych słów, ale dyplomatycznie milczę.
Jakie koszty leczenia? W przybliżeniu?
Ustalamy szczegóły odnośnie hospitalizacji. Muszę planować budżet tak, by w żaden sposób nie ucierpiały w wyniku pomocy rasowcom, moje dachowe koty.
Lekko się ostatnio przebranżawiam, mówię z przekąsem, ratuję kolejną ofiarę czyjegoś snobizmu.
Gdzie ci ludzie rozum mają? Czy są aż tak naiwni sądząc, że hodowca rasowego kota z rodowodem sprzeda za pół ceny albo odda kompletnie za darmo?
Przecież każdy znający to środowisko człowiek od razu wietrzy podstęp szukając drugiego dnia. Nikt nie rozdaje takich kotów w prezencie, to jest biznes i nie może przynosić start! Tym bardziej nie pójdzie w sponsoring i spełnianie czyiś marzeń. Tak zawsze się kończy brak wyobraźni i w sumie chciwość!
Co bym nie powiedziała, jakbym się nie złościła, to i tak nie zmieni faktu, że kociak cierpi. Niewydolność nerek i kamienie w pęcherzu czyli dość powszechnie występujące schorzenie u kotów tej rasy.
Machina ratująca kota ruszyła, najpierw zmieniłam Mu tradycyjnie imię, wchodząc na pokład Kociej Mamy zawsze życie każdego kota zaczyna się od nowa. Etap szarości, bólu, cierpienia zostawia za sobą, wchodzi w jasną strefę życia, gdzie wszyscy z całych sił starają się zapewnić miłość, opiekę i kocie szczęście.
Nakreśliłyśmy plan działania a raczej przedstawiła mi go prowadząca kota lekarka. Zasada jeszcze jedna, obowiązująca niezmiennie, obie, działające na rzecz kota strony, to nie wchodzenie sobie w kompetencje. Ja zapewniam budżet niezbędny do wyleczenia i szukam domu stałego, lekarzom zostawiając trudniejsze zadanie, doprowadzenie pacjenta do zdrowia.
Połączenie umiejętności i bezkolizyjna praca oraz zawsze ogromna pomoc, jaką jest udział darczyńców w aukcjach, pozwoliło uratować nie jednego rasowego kota.
Tym razem proszę o to samo, o pomoc w zgromadzeniu koniecznego funduszu.
Przy okazji ratowania Antka, Brytyjczyka, którego również zrzekła się pani, poznałam charakter tej rasy. To koty niesłychanie mądre, inteligentne, jednak z określonym, mocnym charakterem, trzeba umieć z nimi postępować i kiedy ustali się granice można mieć fantastycznego przyjaciela.
Dziwię się powiem szczerze, że ludzie tak łatwo rezygnują ze swoich cudnych kotów. My, kociary z Kociej Mamy o zwykłe dachowce lepiej się troszczymy.
Jakim trzeba być człowiekiem by zrzec się kota tylko dlatego, że się zepsuł! Jakiego rodzaju hodowlę prowadzi człowiek, który nie obejmuje rękojmią wychowanego u siebie kota?
Dlaczego mu nie wstyd, że to ja Kocia Mama muszę jego naganne i karygodne zachowanie poprawiać? Gdzie miejsce na wstyd? Czy nie obawia się o swoją reputację? Dlaczego za nic ma opinię i prestiż swej hodowli? Krótkowzroczność i skupienie się tylko na zarobku raczej kiepsko się kończy, bo kociarze są szalenie zamkniętym środowiskiem, w którym krążą tego rodzaju informacje. Niezwykle łatwo stracić wiarygodność, o szacunku i rzetelności już przez grzeczność nie wspomnę.
Bardzo przepraszam za te refleksje, ale sądzę, że każdy rozumie moje rozterki. Nie dla ratowania kotów kupionych z hodowli zakładałam Kocią Mamę, a paradoksalnie te koty w ostatnim czasie nie tak znowu sporadycznie do nas trafiają.
Każda matka kocha swoje dzieci to sytuacja normalna. Nie patrzy czy są ładne czy piękne, złe czy dobre.
Stosując się do tej filozofii, kochając koty, zbieram pod skrzydła wszystkie, które cierpią. Dlatego środowisko wie, że zawsze może do mnie zadzwonić.
Zatem kochani, w tym cudnym czasie kiedy przygotowujemy się do Świąt pamiętajcie proszę o moim Brytyjczyku znikąd, bo gdyby miał dom, nie pojawiłby się w Kociej Mamie!
Maleńka dygresja na temat mojej intuicji…..Pisząc reportaż o Cziku w tyle głowy nagle zrodziło się pytanie: czy w wieku trzech jest już wykastrowany? Odpowiedź wiele by wyjaśniła i utwierdziła bądź rozwiała moje podejrzenia. Zerknęłam na zegar, pora już przyzwoita, sporo przed ósmą, każdy kto zna mój tryb pracy, wie, że wstaję bladym świtem, parę chwil po 5 rano. Zadzwoniłam do lecznicy, mając świadomość, że w całodobowej nikogo nie wyrwę ze snu.
Nie umiem powiedzieć, nie znam kota, jestem nową lekarką- usłyszałam – proszę zadzwonić koło godz. 9.
Nie wytrzymałam, napisałam do Kasi. Odpowiedź mnie nie zaskoczyła! Kot nie jest kastrowany, zatem hodowca z premedytacją się Go pozbył, w chwili kiedy zrozumiał, że marny z Niego materiał genetyczny a nowa pani przyjęła z radością licząc na swoje profity! Nie ma innego wytłumaczenia, nie ma żadnych obronnych argumentów usprawiedliwiających zachowanie tych ludzi.
Każdy kot dorosły znaczy teren taka jest jego fizjologia, skoro nowa właścicielka przez kilka miesięcy nie zdecydowała się na kastrację, cel przyjęcia kota jest jednoznaczny i czytelny a mnie dochodzi jeszcze jeden koszt- zabiegu!