To było kilka tygodni temu. Późnym popołudniem otrzymałam sms: „Dzień dobry, organizuję akcję pomocową dla Fundacji, napisałam projekt, kiedy mogę zadzwonić by uzgodnić asortyment wsparcia?”
Krótko, zwięźle, rzeczowo.
Na bank młoda, rzutka osoba, w kilku słowach przekazuje najważniejsze informacje czyli jak nic pracuje w jakiejś korporacji!Zadzwoniłam wieczorem. Faktycznie młoda, miła, bardzo konkretna dziewczyna, wiedziała jakie poruszyć tematy więc mogłabym się założyć, że kociara. Zadawane pytania o jakość karmy i ilość żwirku świadczyły niezbicie, że z uwagą przestudiowała treści zawarte na stronie Fundacji.
Miła jest świadomość, że jednak nasza www spełnia swoją rolę i osoba kumata internetowo dotrze do wiadomości, których szuka.
– Spotkanie proponuje koło południa, w sobotę, wie Pani, tuż przed Świętami każdy ma swoje zajęcia… Zajmiemy najwyżej kwadrans, czy zobaczymy jakieś koty? Czy mogę liczyć na obecność innych wolontariuszy?
– Godzina i dzień jak najbardziej mi odpowiada, koty jak będą miały kaprys, to oczywiście się pojawią, ale z zaproszeniem wolontariuszek może być trudno, to wolny dzień i nie wiem jakie mają plany. Trudno oczekiwać, że akurat tej soboty o godzinie 12 zrobią sobie przerwę na kawę, by wpaść do mnie na kwadrans, to pomysł raczej nierealny – wyjaśniałam zresztą zgodnie z prawdą.
Przyjęła wyjaśnienie.
Oficjalnie było tylko na etapie ustaleń.
Nie wiem jak to się dzieje, że z chwilą wejścia w moją przestrzeń, ludzie stają się bardziej otwarci i bezpośredni, jakby kocie feromony miały wpływ na ich emocje i nastroje.
Przybyli liczną delegacją, wszyscy w wieku podobnym, rzecz jasna kociarze. Nosili worki ze żwirkiem, taszczyli karmę, przywieźli fanty na bazarek. Bardzo byli ciekawi i mnie i moich kotów i samej Fundacji. Mimo dość chłodnej aury, byli znacznie dłużej niż zapowiadany kwadrans. Jak zwykle odebrali szybkie szkolenie o najważniejszych interwencjach, o formach pomocowych, o zakresie działania. Opowiedziałam kilka fundacyjnych anegdot i oczywiście uraczyłam opowieścią o kotach, które są dla Fundacji najważniejsze czyli poznali historię Pitusia, Balbiny, Walentki, Kurczaka i Ryśka. Te koty to nasze logo, znak wodny, dowód, jak mocno przede wszystkim ja weszłam w ratowanie kalekich kotów, przetarłam szlak, nauczyłam odwagi, dałam świadectwo, że jak się chce to można i górę przenieść, a co najważniejsze zmienić ludzką mentalność i świadomość.
Odrobinę przed 13 wręczyłam obecnym kociomamine kalendarze, Mruczące Gratulacje dla koordynatorki projektu oraz stosowne podziękowanie dla Firmy Schenker mówiąc:
– Żegnamy się zanim Was zagadam! Mimo soboty mam full roboty.
Wsparcie przyszło w dobrym momencie. Dobrej jakości puszki, wysokokaloryczna sucha karma, wielkie wory żwirku bardzo nam się teraz przydadzą. Będzie zapas na kilka tygodni.
Dziękuję bardzo, w imieniu przede wszystkich tych, które siedzą w DT i czekają na swojego człowieka.