Jednym z czynników, które długo i dość skutecznie powstrzymywały mnie przed decyzją o założeniu Kociej Mamy, były informacje dotyczące pracy innych organizacji. Różny był zakres ich działania, ale w miarę podobna forma, w jakiej realizowały założenia statutowe. Agitacja negatywna, wrogie, wręcz agresywne interpretacje działania innych, postrzeganych jako konkurencja, budziły mój sprzeciw, wywoływały niesmak, a przede wszystkim zrodziła się we mnie wątpliwość, czy ja odnajdę się w tych sytuacjach, które rzecz jasna spadną na mnie w chwili, kiedy zdecyduję się na bycie założycielką jakieś formacji.
Pomaganie chyba mam we krwi. To, że finalnie podjęłam decyzją o obronie kotów, było wypadkową nie tylko ogromnej miłości do nich i fascynacji ich osobowością. Mogłam iść dalej w swej empatii, ratować jeże, pasikoniki, motyle czy nawet konie. Tylko, zbyt mocno chodzę na ziemi, by próbować realizować swoje marzenia, wiedząc, że pośrednio zaburzyłyby to życie moich najbliższych.
Jakże mogłabym wymagać, by ktoś idąc za moim przykładem porzucił dotychczasowe życie, pracę, przyjaciół i zamieszkał ze mną w jakiejś enklawie ratując kalekie jeże czy wiewiórki ?
Kiedy jest się samotnikiem, wszystkie idee, nawet te z cyklu ryzykownych, wciela się w życie o wiele łatwiej, nie trzeba bowiem kalkulować żadnych kompromisów, nie ma się bagażu ograniczeń wynikających z posiadania rodziny.
Z obserwacji trzeba wyciągać wnioski, tylko egoista realizuje bez skrupułów swoje pasje i marzenia w 100%. Doceniam konsekwencję, zaangażowanie w misję, ale kiedy przy okazji cierpią nasi najbliżsi, nie jest to ani miłe, ani tym bardziej fajne.
Każdy sukces cieszy tylko wtedy, kiedy nie jest osiągnięty kosztem innych, nieważne czy pośrednio krzywdzę przy tym znajomych czy rodzinę, świadomość skutków ubocznych zawsze zmusza do refleksji, w jakim wymiarze i skali moja aktywność dotknie osoby trzecie. Tak jak nie znoszę ograniczeń czy durnych zakazów wynikających z pruderii i zakłamania otoczenia kształtującego tak zwaną opinię publiczną, tak samo zdecydowanie odmawiam osiągania celu w stylu zwanym „po trupie”.
Zakładając Fundację miałam świadomość, że jako Szefowa muszę być przede wszystkim czytelna i rozumiana przez ludzi pracujących ze mną, myślę oczywiście o wolontariuszach, ale i sponsorach, darczyńcach, opiekunach kotów.
W kwwestii komunikacji z innymi organizacjami wiedziałam, że będzie bezkolizyjna o ile wszyscy zastosują te same reguły gry, czyli współpracę na zasadach partnerskich bez rywalizacji, konkurencji, wzajemnego zwalczania.
Każda organizacja OPP boryka się z problemem ograniczeń finansowych. Wiele działań umiera na etapie pomysłu z prostej przyczyny braku środków i braku pomysłu jak je pozyskać czy do nich dotrzeć. Pamiętam, jak kiedyś rozbawił mnie pewien pan, który poprosił o pomysł na „skuteczną” fundację. Nie chcę być próżna, ale sądzę, że miał namyśli Kocią Mamę. Zrobiłam ogromne oczy ze zdziwienia odpowiadając pytaniem, czy pan sądzi, że ktoś już opracował takowe kompendium?
Wiele, chyba najwięcej w każdej organizacji zależy od dobrego menadżera, jego osobowości, sprawności komunikacyjnej, dyplomacji przeprowadzania negocjacji sztuki promocji oraz formy składania stosownych podziękowań. Są ludzie, którzy zawsze wykraczają o krok przed szereg, nawet gdy nie zabiegają są wzorem, punktem odniesienia. To są autorzy nietuzinkowych pomysłów społecznych.
Kiedy po raz pierwszy jako Kocia Mama otrzymałam zaproszenie na bardzo elitarny wtedy Festiwal „Procent dla łódzkiego” organizowany przez Fundację Jaś i Małgosia, byłam ogromnie szczęśliwa. Pomogła mi wtedy moja otwartość i wolność działania, jaką mają wolontariuszki Kociej Mamy oraz duma z faktu, że mam tak wyjątkowe dziewczyny, iż ich aktywność nie ogranicza się wyłącznie do jednego społecznego profilu.
Od lat się szczycę faktem, że wolontariuszki działają jednocześnie na rzecz kilku organizacji, dzięki temu one się bardziej spełniają, a Kocia Mama nie zastyga w marazmie i nie ogranicza się wyłącznie do pracy na rzecz kotów.
Wtedy, to Paulina zadbała o wszelkie kwestie związane z akredytacją Kociej Mamy. Roboty jak zwykle miałam po kokardy, asystentek osobistych o kilka mniej niż w chwili obecnej, więc wszelką biurokrację spychałam w kąt jak niekochane dziecko.
Na festiwalu wypadłyśmy poprawnie, nawet jakaś znana osoba wylosowała naszą fundację, jako tę, której przekaże swój procent. Dziewczyny uprawiały bardzo delikatną, elegancko prowadzoną agitację, a koty oczywiście były najskuteczniejszymi ambasadorami naszej misji.
Po tym festiwalu posypały się zaproszenia na edycje kolejne. I tak przez 10 lat .
W tym roku tradycyjnie obecna była Kocia Mama. Jak to u nas, były koty, dzieci, odwiedzali nas sprzymierzeńcy i przyjaciele.
Była też po raz pierwszy zorganizowana mini konferencja, a w sumie raczej spotkanie, byśmy się mogli zapoznać z formą pracy, podzielić doświadczeniami, wymienić poglądy, nawet pochwalić sukcesami czy, jak niektórzy, ponarzekać. Pomysł super, zawsze bowiem takie pogaduszki, niezobowiązujące, przy kawie dobrze wróżą i zachęcają do ewentualnych późniejszych kontaktów.
Z uwagi na fakt, iż po raz dziesiąty FJiM zabiega o dobro całego regionu, a w szczególności stara się zwrócić uwagę przeciętnego mieszkańca na skalę podejmowanych inicjatyw, z szaloną konsekwencją promuje w społeczeństwie modę na świadome gospodarowanie swoim, nawet niewielkim 1%, uznałam, że podziękowanie ode mnie będzie bardzo na miejscu.
Przemowa tym razem była krótka, skierowana do tej, która jest twarzą Fundacji, do fantastycznej, ciepłej, szalenie empatycznej Małgosi.
Kiedy jest się szefową tak dużej organizacji jak FJiM, nie każdy ma w sobie tę pokorę, tę wrażliwość by jeszcze troszczyć się o innych.
Za wszystkie maile o treści: „Iza, czekamy na zgłoszenie Kociej Mamy”, za wszystkie wiadomości na czacie: „Iza, termin minął wczoraj, znowu się niepoprawna kociaro zagapiłaś, ale ja jak zwykle byłam czujna i Was zgłosiłam”, za wszystkie telefony w stylu: „Gdzie Ty się na Boga Ojca podziewasz? Organizujemy się w Manu, spinamy przecież Festiwal!” dziś chcę serdecznie podziękować.
Wiem, że czasem się zagapię, bo zadań zbyt wiele, bo czasu już braknie, bo my, kociary żyjemy odrobinę w innym wymiarze. Za szaloną wyrozumiałość, za szczerą przyjaźń, za wspieranie Kociej Mamy chylę dziś w podziękowaniu głowę.
Wzruszenie Małgosi było większe niż tradycyjne gratulacje, bo ja, kociara podziękowałam jej nie za to jak działa jej Fundacja, ale za to, jakim jest człowiekiem.
Tacy ludzie to naturalni liderzy, działają jak im nakazuje nie poprawność polityczna, układy, koniunktura, a rozum i serce.