Cyklicznie

Ta sama placówka.
Ta sama społeczność.
Ta sama ekipa edukatorek.
Te same zwierzaki, przeważnie mruczki moje, Renaty, czasem dla odmiany Izy, która oprócz Pepka zabierze swoje psiaki.

Ta sama dziewczyna co rusz mnie pyta: Iza kiedy możemy liczyć na waszą wizytę?
Nie naciskają, taktownie czekają, rozumiejąc specyfikę, trudność, odmienność odbywających się zajęć.
Cyklicznie, systematycznie.

Tak najprościej można określić wspólne działanie, które tak obecnie bardziej przypomina raczej projekt edukacyjno – terapeutyczny niźli standardowe kocie spotkania.
Zaczęło się jak zwykle bardzo oficjalnie, przy zachowaniu wszelkich procedur organizacyjnych, wyjątkiem było odstąpienie od zbiórki karmy. Te zajęcia przynoszą profity innego rodzaju: uczą, rozwijają, pobudzają, otwierają nowe przestrzenie świadomości, wiedzy, doznań.

W tym konkretnym przypadku szczerze przyznam, nawet przez moment nie przypuszczałam, że aż tak bardzo wnikniemy w tę społeczność, że tak bardzo obie strony polubią się, zaakceptują i zaangażują.

Pierwsze spotkania były dla nas bardzo łatwe. Prezentowałyśmy Fundację, jej działania, opowiadałyśmy o kotach, Iza opowiadała o psach, Renata o leczeniu, pielęgnacji, żywieniu, o korzyściach w życiu codziennym z obcowania z tak niesamowitym zwierzęcym przyjacielem.

Kiedy tuż przed Świętami Maja ponowiła zaproszenie, zadumałam się na moment – o czym, na Boga Ojca, ja mam tym ludziom jeszcze opowiadać?
Rozumiem ich położenie, lekką, wymuszoną chorobą życiową izolację, ale żeby spotkania miały sens i spełniały swoją rolę, ja przede wszystkim muszę być w 100 % pewna, że podjęłam właściwą decyzję kontynuując z nimi znajomość. W moim przypadku trudność jest jedna, nie znoszę improwizacji bez sensu, dla mnie każde działanie musi kończyć się czytelną wypadkową, jakieś półśrodki, wywołują automatycznie bunt, opór przed kolejnymi działaniami. Cecha niegodzenia się na byle jakość w życiu sprawia dużo trudności zarówno mnie jak i moim najbliższym, nie mówiąc już o wolontariuszkach.
Praca ze mną ma taki efekt, że dziewczyny z czasem tracą cierpliwość i przestają przymykać oko na złą pracę, brzydkie zachowanie bądź nieszczerość. Dzieje się tak wprost prost proporcjonalnie do nabytych doświadczeń, a tu, w Kociej Mamie, mają fantastyczny przegląd ludzkich psychik, charakterów, rozmaitych sytuacji. Zatem naturalnym jest, że czerpią bezcenne korzyści z darmowej szkoły, jakie pośrednio funduje im społeczna aktywność.

Pojechałyśmy jak zwykle, w stałym składzie. Jak zwykle czekali na nas z uśmiechem. Jak zwykle otrzymałyśmy piękne filcowe koty, jak zwykle były też tematyczne podarki, jak zwykle były nasze koty ale na tym kończy się schemat.
Tym razem opowiadałam o przyjaźni, długoletniej, stałej, niezmiennej, niezachwianej. Patrzyli innymi oczami na tę niby znaną, a jednak dzisiaj inaczej opisywaną Maję.
To dzięki niej jesteśmy Waszymi gośćmi, to ona miała genialny pomysł, by zaprosić Kocią Mamę.
Jest ze mną na długo, nie zliczę ile było wspólnych projektów, wydarzeń, działań.
Na każdym etapie rozwoju Kociej Mamy gdzieś tam obok trwała Maja. Pomagała ratować koty, wspierała radą, przez te wszystkie lata dostawałam wyłącznie wyrozumiałość i sympatię.
Myślę, że bardzo dokładnie zrozumieli, co w tym konkretnym przypadku oznacza tytuł ambasadora Kociej Mamy.

Ten zaś jest szczególny, ponieważ otrzymuje go dziewczyna za wartości, które są niewymierne: zawsze pomagała uporządkować moje myśli, zdefiniować emocje ale bez jakiejkolwiek osobistej manipulacji. Pomagała mi zrozumieć, poukładać i przyjąć całe to dobrodziejstwo dobrych i złych wydarzeń, które otrzymywałam w prezencie z samego tylko faktu bycia szefową Fundacji. Opowiadałam, oni patrzyli z ciepłym uśmiechem, a Maja trzepotała jak szalona rzęsami odpędzając łzy, nie przygotowana na laurkę, na przemowę, na moje aż tak prywatne wyznanie.

Kilka słów od serca wypowiedzianych pod wrażeniem chwili, automatycznie skierowało rozmowę na nowe tory .Tym razem rozmawialiśmy o tolerancji, o akceptacji, o mowie kotów, o tym jak odczytywać ich werbalizację potrzeb. Pepek i Mopik, dwa leciwe koty były jak zwykle rewelacyjnym przykładem.

Cóż mogę na koniec, jednym zdaniem o tym ostatnim naszym spotkaniu?
Myślę, że dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem jest więź, która z każdą wizytą się pogłębia, usuwa kolejne bariery, buduje porozumienie ale i ogromne zrozumienie. Jestem zafascynowana tym niecodziennym zjawiskiem. Można pokusić się o porównanie, że trafiliśmy na klimat typowy dla Ozorkowa tylko 50 lat później.