Kilka tygodni temu przyjęłam zgłoszenie od pani rocznik 1947, że na jej działkę, na której dokarmia koty, miesiąc przed Świętami przybłąkał się kocur. Z czasem zrobił się pękaty i kobieta kompletnie nie wie, czy to kotna kotka czy stworzenie dopadła jakaś paskudna choroba. Sama ma w domu już jednego mruczka uratowanego właśnie z tego obszaru.
Nigdy nie zrozumiem jak dorosłe wytrawne kociary mające od zawsze koty, nie potrafią określić płci u dojrzałego osobnika. Zdjęcie, które otrzymałam było tak kiepskie i zrobione z takiej perspektywy, że nawet kolor futra był trudny do ustalenia.
Jedno było pewne, kobiecie bardzo zależało na uzyskaniu pomocy dla zwierzaka.
-Wie pani – z pewną nieśmiałością wypowiadała słowa- miałam ciężki poprzedni miesiąc, nie bardzo stać mnie na opłatę wizyty, a mam świadomość, że jest konieczna, w czasie pandemii usługi weterynaryjne wzrosły dość znacznie.
-Wróżką nie jestem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – dlatego, żeby wykluczyć pewne kwestie, należy koniecznie odwiedzić gabinet weterynaryjny. Powodów takiego napuchnięcia może być wiele: ciąża, robaczyca, FIP – proszę się udać na koszt Fundacji do kliniki Vetmed na Retkini.
Tego dnia usłyszałam kilka laurek, że mam najlepszą i najbardziej przyjazną Fundację, że pani się o moją pomoc wymodliła, że wszyscy, do których się zwróciła optowali za sterylizacją aborcyjną.
– Wie pani, jeśli to kotna kotka, a pani deklaruje pomoc adopcyjną, ja matkę jakby co adoptuje, to niezwykle miłe, spokojne stworzenie – padła wyraźna obietnica.
Swoim zwyczajem rzuciłam:
-Nie ma co gdybać, zacznijmy od wizyty, potem będę podejmować decyzje.
Gdybym od razu miała wiadomość jak umaszczony jest kot, wiedziałabym, że nagła opuchlizna jest wynikiem amorów temperamentnej trikolorki!
-Pani Izo, czy musimy ją ciąć? – zapytała lekarka badająca kotkę – ona jest gruba jak beczka, miot jest bardzo liczny, kociaki lada moment zaczną się rodzić…
-Proszę wysłać ciężarną do domu, czekamy na maluchy, zbyt cenię życie, by decydować się na takie rozwiązanie. Potem ustalę resztę szczegółów z opiekunką.
Podczas wieczornej rozmowy z panią, usłyszałam dalszą porcję hymnów dziękczynnych. Rozumiałam jej radość wynikającą z mojej decyzji, jednak nie chciałam gasić optymizmu, bo w przypadku mnogiego miotu finał może okazać się zaskakujący.
Rocznik 1947 plus świadomość o braku elementarnej kociej wiedzy u kobiety, brak zdecydowania i postawa oczekiwania na dyspozycje wydaną przez innych, nie dawało mi spokoju.
-Aniu, co będzie jak zacznie rodzić i wystąpią nagle powikłania? Ile jest kociąt nie udało się podczas USG ustalić, jest ich dużo do tego stopnia, że mogą leżeć jedno na drugim, pani mieszka samotnie, jest niemobilna, będzie się bała kosztów, a jak się coś zacznie dziać w nocy? Nie chcę, ale muszę Cię zapytać, czy możesz Ją przyjąć? Tu idzie o mój spokój i komfort! I rzecz jasna o bezpieczeństwo matki i jej dzieci.
Bez wahania, jak zwykle nie musiałam tłumaczyć faktów oczywistych. Kotka została przetransportowana do Filemona, ponowiona obietnica adopcji matki i wszystkie trzy czekałyśmy na dalszy rozwój sytuacji.
Mijał dzień za dniem, a kotka ani myślała rodzić. Przestałam nawet już zadawać pytanie, wiedziałam, że Ania sama mnie zawiadomi.
Za to komunikacja z panią przybrała nieoczekiwany obrót.
Do wieczornych telefonów opiekunki od kotnej, byłam przyzwyczajona. Bardzo pilnowałam by rozmowa nie zbiegała na prywatne tory, ucinałam natychmiast, kiedy przekraczała oficjalną informacyjną o kotce granicę.
– Z pewnym zażenowaniem muszę coś wyznać – zaczęła tradycyjnie niepewnie – dotyczy to adopcji kici, niestety muszę zrezygnować, mam alergię, potwierdziła to na dzisiejszej wizycie pani doktor, kotka mnie uczula więc i jej proszę po okresie macierzyństwa szukać domu…
Dosłownie oniemiałam!
Dwa tygodnie od momentu oddania do Fundacji kotki, przy mieszkającym w domu kocie, pani nagle zostaje uczulona, przez futro, z którym nie ma dość długo kontaktu, tego jak dla mnie było już zbyt wiele.
– Czyją pani chce obrazić inteligencję? – zapytałam wzburzona – mojej się raczej nie da, a panią poproszę o zaniechanie dalszych kontaktów ze mną. Nie dość, że tyram, bo nie można mojej aktywności społecznej nazwać pracą, to naprawdę nie muszę jeszcze borykać się z kłamstwem.
Tym razem nie rozstałyśmy się w lukrowatym przesłodzonym tonie, wręcz przeciwnie, kipiałam jak wulkan.
W sobotę rozpoczęła się akcja porodowa. Doktor Anna nie spała blisko dwie doby, prawie nieustannie czuwała przy matce. Jest chłopak, napisała wieczorem, potem na świat przyszła dziewczynka, potem kolejna, potem chłopak, potem jeszcze jedna i cisza.
Dopiero kolejnej nocy wyparła dwa martwe, niewykształcone ciałka.
W przypadku mnogiej ciąży tak bywa, ale wychodząc z założenia, że chronimy każde życie, trzeba dać szansę tylu kociakom, ilu uda się przeżyć. Finalnie przeżyły dwie koteczki Alfa i Omega. Pozostała trójka miała drgawki neurologiczne i dwóm matka kotka pomogła odejść, trzeciemu pani Doktor. Przyroda rządzi się swoim brutalnym, pragmatycznym, ale szalenie mądrym prawem. Osobniki słabe, genetycznie zdeformowane są eliminowane. Przykro nam oczywiście, że z tak licznego miotu, tylko dwie najsilniejsze kotki cieszą się troskliwą opieką Corony, bo takie imię nadała Jej Ania, ale po raz drugi gdybym miała decydować podjęłabym dokładne taką samą decyzję.