Każdy zna mój stosunek do mediów, nie żebym była wrogo nastawiona, jednak kontakty na linii fundacja-dziennikarze są w ostatnim czasie raczej sporadyczne, a to z uwagi na brak czasu.
Nieraz śmieję się, że przydałaby mi się doba 48 godzinna, dwie głowy, cztery ręce i jeszcze na dokładkę osobisty, prywatny do zadań specjalnych klon Kociej Mamy. Nie mam pojęcia jak funkcjonują inne szefowe czy prezeski, ja wiem jaki mam nałożony pakiet zadań i mimo tylu pomocnych koordynatorek, niekiedy zwyczajnie temat mi ucieka.
Nie pomaga lista zadań, nie pomagają zapisy w kalendarzu. Czas jakby przecieka mi przez place, a to z jednej prostej przyczyny. Najwięcej dnia pochłaniają rozmowy, głównie te mające za cel korzystne i ważne podpowiedzi szczególnie w prowadzonej przez karmicieli interwencji. Życie z kotami, przeróżne sytuacje, które nawet jak nie chcę na mnie spadają, budują nie tylko tło do śmiesznych anegdot, ale są przede wszystkim skarbnicą wiedzy i doświadczenia.
Kiedy zaczynałam szefowanie budowałam bazę Wolontariuszy, jednocześnie promując Kocią Mamę. Było to szalenie łatwe i proste. Weszłyśmy w płaszczyznę jak torpedy, burząc przeżyte skostniałe dotyczące kociar stereotypy. Nie stare, zaniedbane, a śliczne, młode, pięknie pachnące, wykształcone, elokwentne, inteligentne i konkretne.
Zapraszano nas chętnie na wywiady do radia, telewizji, nawiązywały się przyjaźnie i kontakty. Bystre, błyskotliwe, dowcipne, ale szalenie merytorycznie konkretne. Bardzo szybko zyskałyśmy świetną opinie i renomę. Nasza obecność na każdym wydarzeniu była gwarantem dobrej zabawy i atmosfery. Nigdy nie wchodziłyśmy w waśnie i spory, ale nie dawałyśmy sobie, mówiąc kolokwialnie, w kaszę dmuchać. Ładna buzia i gustowne ubrania zmyliły niejedną osobę. Pokazałyśmy jak w szpilkach i miniówkach umiemy skutecznie jednego dnia odłowić nawet 20 kotów. Fachowością, kompetencją, szeroką wiedzą o życiu kotów, doświadczeniem i rozsądkiem bardzo szybko wyrobiłyśmy sobie opinię nie tylko ładnej, ale i mądrej fundacji.
Zarządzanie nie jest łatwe, nieraz ostro trzeba reagować, bardzo pilnować granic własnej organizacyjnej wolności. Od tego jestem specjalistką, powiem nieskromnie, bo tylko dzięki mocnemu charakterowi umiem obronić i ochronić fundację przed atakami, podstępami, uniknąć głupich zasadzek i pułapek. Pamiętajmy, że od początku Kocia Mama była solą w oku, nawet jeśli nas naśladują, to w głębi duszy kompletnie nie kumają jak to się dzieje, że można mieć swoje zdanie, umieć bronić swoich racji i na dodatek nieustannie nie wchodząc w żadne podejrzane układy, rozwijać skutecznie organizację.
Na obecnym etapie mamy już renomę i nie muszę tak szeroko zabiegać o promocję. Wybieram te spotkania, które niosą za sobą przekaz konkretny, są ciekawe, a nie z góry klasyfikowane jako zapychacz programu.
Z powagą i szacunkiem traktuję tych dziennikarzy, którzy przygotowują się do wywiadu. Fakt, że mogę mówić godzinami o Fundacji nie zwalnia nikogo z profesjonalizmu zawodowego. Od lat funkcjonuje zasada, która otwiera drzwi przed dziennikarzami, a mianowicie rekomendacja szefowej produkcji łódzkiej telewizji. Znam Monikę z czasów, kiedy jeszcze nie było Kociej Mamy, wiele razem zrobiłyśmy projektów, zawsze w przesympatycznej, życzliwej komitywie.
Rozmowa tym razem dotyczyła, rzecz jasna, kotów, ale nie tylko. Opowiedziałam o Stypendium im. Pitusia wyjątkowego kota dedykowanego chorym i kalekim dzieciom z ICZMP w Łodzi, o tym, dlaczego dostałam od ukraińskich dzieci amulet Motankę, jak to się stało, że Kocia Mama przyjęła 100 ukraińskich kocich uchodźców i z jakiego powodu po 10 latach zmodyfikowałam pierwszy obowiązujący statut.
Krótkie, treściwe, miłe spotkanie, a jaki wyszedł z niego wywiad do programu zobaczymy niebawem.