Koci mural, stanowiący obecnie naszą bajkową wizytówkę, budzi nie tylko w mieście poruszenie i autentyczny zachwyt. Największy pod względem rozmiaru, posiadający nietypową dla tego rodzaju malowideł ilość szczegółów i detali, dodatkowo emanuje radością, szczęściem, pozytywnymi emocjami. Każdy, oglądający namalowane sceny, momentalnie uśmiecha się do rozbrajających, radosnych kotów. Z muralu bije ciepło, entuzjazm, serdeczność, czyli emocje, które przenoszą się automatycznie na stojącego przed nim człowieka. Nikogo nie dziwi, że we wszystkich konkursach i rankingach zalicza się natychmiast do czołowej, prowadzącej grupy. Akceptując projekt, czułam przez skórę, że malowidło narobi zamieszania nie tylko na mojej Pryncypalnej. Jest niebanalne, ckliwe, bajkowe, dziecięce, a mimo to wszyscy są szalenie nim zauroczeni. Nigdy nie byłam poprawna, nigdy nie bałam się być sobą. Zawsze lubiłam wyzwania i wybierałam drogę, którą dyktuje serce, sumienie, intuicja. Kiedy rodziło się marzenie, a jeszcze łączy się ono z pasją, która zdeterminowała moje życie, nie mogło być innej opcji przy wyborze dekoracji na tylnej ścianie pracowni. Pamiętam wrażenia wolontariuszek, kiedy zafascynowana projektem, pokazywałam im dzieło Dominika, jak patrzyły na mnie lekko przerażone, zdumione, z dozą niedowierzania, czy ja faktycznie zdobędę się na realizację. Powtórzyła się dokładnie sytuacja sprzed kilkunastu lat, kiedy postanowiłam odważyć się na koci tatuaż. Na pytania w stylu: A jak się będziesz czuła z kocimi malunkami w wieczorowej sukni, odpowiadałam: Tak, jakbym założyła najkosztowniejszą, brylantową biżuterię.
W życiu zdobywa granty ten, kto nie godzi się na substytuty radości. Zgarnia pulę, a nie resztki, odpryski i drobiazgi. Kiedy spotka się dwóch autentycznych, nieprzewidywalnych pasjonatów, to dzieją się naprawdę fajne sprawy. Takich ludzi nic nie powstrzyma, nie zatrzyma, a dzieło, które wspólnym wysiłkiem tworzą, budzi zachwyt, uznanie i podziw. Kiedy mural bajkowy został ukończony, momentalnie zyskał tysiące fanów. Normą jest, że dziennikarze wyczuli fajny motyw do rozmowy i w sumie przy okazji zyskała też reklamę sama fundacja. Lubimy burzyć spokój, lubimy pozytywne zamieszanie i miłe skandale. To nic złego, kiedy przy okazji kocich działań, można połączyć radość z realizacji marzenia z promocją firmy, która mruczki od ponad 25 lat ratuje.
Jestem niezależna jak kot. Zawsze chodzę swoimi ścieżkami. Jak kot też jestem pamiętliwa i mam swoje fochy oraz kaprysy. Koty niechęć i uprzedzenie manifestują typowo: sikają w buty albo niszczą odzież, ja nie korzystam z ich metod, ale odmawiam konsekwentnie przyjmowania zaproszenia do udzielania wywiadów tym, którzy w jakimś stopniu nie zawsze byli wobec fundacji fair play.
Program „Budzi się ludzi” odwiedzam rzadko, ale z przyjemnością. Schemat jest zawsze niezmienny, zapraszam wolontariuszkę, taką, której obowiązki wynikające z wolontariatu wpisują się w temat rozmowy. Oczywiście, zawsze obecne muszą być koty. Nie wyobrażam sobie, że osoba będąca guru jakieś grupy, organizacji czy fundacji, sprawuje dość odpowiedzialną funkcję, a posiada tylko książkową wiedzę, a nie tę, wynikającą z praktyki czyli codziennego bytowania z przeróżnymi kotami.
W programie poruszane były w błyskawicznym tempie trzy tematy: kiedy i jak zrodził się pomysł na koci mural, jak Dominik, czyli wykonawca, podszedł do kwestii jego wykonania oraz jakie są obecnie najważniejsze plany w obszarze edukacji. Krótkie pytania, krótkie odpowiedzi czyli tryb wywiadu faktycznie na zasadzie dzwonka w budziku. Sygnalizujemy temat, nie rozwijamy i natychmiast pada następne pytanie. Więcej szczegółów widz może poznać, zaglądając na stronę internetową albo przeglądając fanpejdż, prowadzony przez Anię.
Koty tradycyjnie skradły najwięcej uwagi. Nie dziwi mnie ta sytuacja, ponieważ zawsze staram się wzbudzić sensację, zabierając przepiękne koty, które stanowią moją kocią rodzinę. Tym razem wybrałam ragdolla Lalusia i devona rexa Ytka. Nic w fundacji nie dzieje się przypadkiem, udział brały koty, które się lubią, często bawią ze sobą i dobrze w swoim towarzystwie czują.
Wyprowadzając z domu mruczących podopiecznych, staram się minimalizować stres, wynikający ze zmiany otoczenia. Nigdy nie przyzwalam na bliższe kontakty obcych, to nie maskotki ani przytulanki. Można oczywiście popatrzeć, jak siedzą na naszych kolanach, ale o żadnym dotykaniu mowy nie ma. Są zasady, których pilnie przestrzegam, dbając o komfort psychiczny mojego przyjaciela. O ile Laluś na zimę umocnił swoją okrywę, o tyle Ytek niestety kompletnie wyłysiał, dlatego został ślicznie wystrojony, żeby elegancko wyglądał i się nie przeziębił. Każda nasza wizyta w telewizji wzbudza, oczywiście z uwagi na przybyłe koty, szalenie dużo pozytywnych emocji. Obecność tych zwierząt sprawia, że wszystkim obecnym, a także widzom, w pamięci dość mocno zapadła nazwa fundacji. I to jest ten najważniejszy skutek uboczny każdej naszej aktywności.