Zawsze byłam szalenie niezależna. Szłam swoją drogą zdobywając sponsorów, darczyńców, sympatyków i wrogów. To są normalne szczeble w życiu i pracy społecznej. Budowałam organizację ale na zasadach dla mnie ważnych. Cenię pracowitość, prawdomówność, uczciwość. Nie jestem zazdrosna ani kapryśna, traktuję innych w sposób, jaki oni ustawiają relację ze mną. Jest to naturalne i właściwe zachowanie, ponieważ mimo świetnej atmosfery panującej w Fundacji, nie każdy wolontariusz sobie życzy, by przekraczać zawodowe granice. Honoruję i respektuję formę komunikacji, bowiem jakość realizacji zadań i odpowiedzialność nie jest automatycznie powiązana z poufałością.
Dziewczyny dobierają się w zespoły robocze według rozmaitych kluczy, nie mam zamiaru tego analizować, satysfakcjonuje mnie ich kompetencja i aktywność.
W Fundacji najważniejsze jest realizacja przyjętych na siebie zadań. Nigdy nie należałam do żadnego konsorcjum, to wynik mojej niezależności. Każde zaproszenie do wspólnej pracy zaczynające się stwierdzeniem „Zróbmy coś razem!” automatycznie mnie usztywniało. Powiem wprost: lubię działanie zespołowe ale tylko i wyłącznie pod warunkiem, że wydarzenie nadzorują ludzie mojej Fundacji. Na nich mogę polegać bezwarunkowo.
Kiedyś próbowałam współpracy z innymi zwierzęcymi organizacjami. Efekt był raczej marny. Ode mnie oczekiwano zbyt wielu nakładów nieadekwatnie przekładających się do zysków. Nie jestem Świętym Mikołajem dla innych, no chyba, że mamy na uwadze bezdomne koty. W tym przypadku potrafię być bardzo hojna.
Od pewnego czasu Kocia Mama jest zapraszana na bardzo prestiżowe wydarzenia. Byłyśmy fundacyjnie obecne na konferencji pokontrolnej dotyczącej sytuacji zwierząt przebywających w schroniskach i przytuliskach, na koncercie galowym z okazji 100-lecia NIK. Jest to ogromny prestiż i powód do dumy, iż nasza społeczną aktywność doceniają i wyróżniają osoby pracujące na ważnych stanowiskach rządowych.
Tym razem przyszło zaproszenie na uroczyste wręczenie dyplomów przyjaciela zwierząt. Kompletnie zdumiona nie bardzo wiedziałam jak odebrać tę wiadomość. Zastawiałam się czy zaproszenie jest jednoznaczne z wyróżnieniem, czy tylko sama obecność jest już nagrodą bycia w gronie najlepszych. Jakby nie patrzeć w elitarnym towarzystwie to Kocia Mama miała przyjemność zaistnieć.
Gala odbyła się w dość wąskim gronie. Dyplomy Przyjaciela Zwierząt otrzymały nie fundacje, nie stowarzyszenia, a ośrodki społeczno-wychowawcze, w których w ramach resocjalizacji podjęto działania na rzecz zwierząt. Piękny wybór, motywujący szczególnie skazanych do zmiany hierarchii ważności, do przeszacowania priorytetów.
Kocia Mama i w tym temacie ma swoje osiągnięcia. Oprócz typowych edukacji, uczę prawidłowej relacji ze zwierzakami ludzi żyjących na granicy prawa. Od zawsze wiadomo, że ja dla kotów potrafię sojuszników zdobyć wszędzie, i w doborowym wykształconym towarzystwie ale i wśród robotników i tych, którzy odrobinę na bakier są z prawem.
Ktoś kiedyś powiedział: „Ta dziewczyna, by kota ratować, nie przebiera w środkach, nie ma rady na jej determinację i upór.”
Z przyczyn losowych splendor bycia na Gali spłynął na Anetkę i Gosię. Mnie ta sytuacja nawet ucieszyła. Na kondycję Fundacji, na jej opinię składa się praca każdej z nas, dlaczego więc śmietankę spijać mam wyłącznie ja? Dobrze się stało. Dziewczyny miały wspólny wypad do stolicy, zobaczyły jak przebiegają oficjalne państwowe gale. To nie tylko ogromne wyróżnienie dla Kociej Mamy, to także cenna lekcja, którą przekujemy na nasze potrzeby.