Bo liczba siedem przynosi szczęście

Pamiętam te koty z pierwszej interwencji. Uciekały przed nami przerażone kryjąc się pod meblami w kuchni i przedpokoju. Widziałam tylko puchate bure kulki, jakieś jaśniejsze, jakby białe, ale przebierały szybko łapkami pędząc jakby je gonił sam diabeł. Były autentycznie bardzo wystraszone. Dziwne było ich zachowanie, ten niczym nie uzasadniony popłoch, bo sytuacja nie była jakaś nietypowa. Ot stałam spokojnie bez słowa w przedpokoju czekając na zaproszenie gospodyni, trochę niepewna w którą stronę mam się udać.


– Twierdzi Pani, że to są łagodne koty? – zapytałam odrobinę sceptycznie.
– Tak, one są tylko wytrącone z równowagi, devon je bije…
Atmosfera była napięta, ja wściekła na opiekunkę rozmnażającą koty, ona przerażona moim ultimatum starała się obronić przed kastracją devona.
Byłam nieugięta.

Śliczna trikolorka siedziała w koszyku z dziećmi.
Zaciskałam zęby, gdy pani rozczulała się nad maluchami.
– Gdyby to były działkowe, zgarnięte spod drzewa… Ale perfidnie rozmnażać, bo devon miał ochotę na amory? To kocie stręczycielstwo! –  nie wytrzymałam.
Maryla dusiła się, starając powstrzymać śmiech, Paweł zrobił się purpurowy, jeszcze mnie takiej nie widzieli.

W trakcie ustaleń odnośnie kolejności przejęcia kotów, dotarłam do informacji dlaczego te biedne koty tak się panicznie boją. Otóż ten koci zboczeniec, kiedy kotki mają małe albo są w ciąży i nie są zainteresowane seksem, resztę kociaków ze złości gryzie. Ta wiadomość tylko utwierdziła mnie w decyzji.
– Pomagam, ale devon jedzie na zbieg!!!

Minął prawie rok od mojej wizyty, ale dopiero wczoraj zakończyłam devonową interwencję, zabrałam ostatnie siedem mruczków.

Dwa Ptysie – puchate cudne bliźniaki, dwa Korki – przemiłe bure rodzeństwo w białych skarpetkach, ślicznego czarnego eleganta Nikusia, biało- burą Elenkę i trikolorkę Esterkę.
Żadne z tych kociąt nie przypomina wcześniejszych wypłoszów, bo od czasu, kiedy stary devon stracił męskość, przeszła mu ochota na amory i prześladowanie Bogu ducha winnych kociaków.

Koty przekazano do dwóch lecznic: Filemona i Perełki. Lekarki były lekko zdziwione, że tym razem koty ich nie atakują z zamiarem odgryzienia ręki.

Kiedyś, kiedy pustoszały DT, zabierałam koty chore z różnych miejsc w Polsce ale ludzie rozumu uczą i najczęściej i  tak nie docenią pomocy źle oceniając otrzymane wsparcie, dlatego teraz skupiam się generalnie na łódzkich kotach, bo tej biedy, tego nieszczęścia mamy jeszcze dużo do ogarnięcia.

Wszystkie przyjęte koty są odrobaczone, przed wyjściem do DT zostaną jeszcze zaszczepione.

 

Opublikowano w kategoriach: Łódź