Plan był mega ambitny, powstał szybko i rokował cudownie. Kalendarz charytatywny, nasza przecudna cegiełka tym razem miała pokazywać światu w jaki sposób i na jaką skalę fundacja wspiera te poszkodowane chore, wycofane, nierelacyjne z człowiekiem. Emilka aż piszczała z radości, że tak szybko opracowałyśmy fajny temat. Adopcje wirtualne dotyczą kotów niezwykle trudnych, chorych nieuleczanie, nie tylko dzikich, ale jeszcze pozbawionych kończyn. Te koty wymagają szczególnych predyspozycji od ludzi, którzy je adoptują, ponieważ nie dość, że wpisana jest w codzienność życie z niedotykalskim kotem, to utrzymanie ich w dobrej kondycji wiąże się z dość sporymi wydatkami. Generalnie zostają w pierwszych domach tymczasowych, zmieniając tylko status z oczekującego na adopcję na stałego rezydenta przebywającego pod opieką fundacji. Nie pierwszy, nie ostatni wynoszący nas na wyżyny opiekuńczej empatii wyjątek będący zarazem paradoksem.
Emila już oczyma wyobraźni widziała szatę graficzną i siłę przesłania zdjęć. Przydzieliłam jej Blankę jako pomoc w transporcie i asystentkę podczas sesji. Przygotowały się przykładnie w niezbędne gadżety. Przepastne torby gromadziły okolicznościowe symbole adekwatne do tematycznych zdjęć. Nic nie zapowiadało klęski. W dniu wyznaczonym na sesję, domy tymczasowe czekały grzecznie aż pojawią się z wizytą.
Niedzielę chciałam przeznaczyć na pisanie zaległych reportaży, jakiś relaks po sobotniej sesji nagrodowej, taki był plan.
Tymczasem, koło południa wparowała do mnie przerażona wolontariuszka, z popłochem w oczach, zrezygnowana, komunikując, że się poddaje, bo…
No właśnie, bo kiedy misternie ustawiła scenografię, koty zwyczajnie odmówiły współpracy. Widząc obce twarze, po prostu zwiały i stały się niewidoczne! Nagle nie było kotów w domu!
Popatrzyłam na Emilkę, na Blankę, dodałam do tego, że jest to właśnie niedziela, a zatem czas dla domu i rodziny, a one biedne odbębniają wolontariat, zaczęłam intensywnie myśleć.
Zrobimy inaczej, jak nie wirtualne, to róbmy te z pseudohodowli. Też wymagają opieki, pomocy, horrendalne kwoty idą na ich leczenie. Od zawsze Kocia Mama pomaga w tym rozmnażającym procederze, przyjmując te nie sprzedawalne tym samym ratując przed eutanazją.
„Skrzywdzone za piękno” albo „Piękne ofiary” tytuł dopracuje się później. Dobra, lećcie po klamoty, ja szykuję koty, w końcu mam sześć i wszystkie trudne odebrane przecież od pseuduchów. W międzyczasie zepsułam też niedzielę Izie, ona tak samo jak ja tylko chore przygarnia. I w zasadzie moje koty jakby wiedząc o nagłym kłopocie zrobiły nam dzień. Pozowały elegancko, dosłownie na życzenie, wredna Zośka i wycofana Sońka z Ukrainy. O Lalusiu, Ytku i Iwanie mogę tylko z dumą powiedzieć, że te koty to straszni lansiarze, wręcz się pchali w obiektyw. Zapodziała nam się tylko Lilka, spała gdzieś, na którejś z szaf. Plonem nerwowej niedzieli był już dość solidny kalendarzowy szkielet. Zostały tylko trzy miesiące, ale to zapozują Natalki rasowe koty.
Jak widać nagromadzenie nieszczęścia kociego jest tak duże w naszych stałych domach, że nawet kiedy pierwotny zamysł legnie w gruzach, inne koty zastępują te strajkujące. Niedola, krzywda, choroba dotyka w takim samym stopniu dachowe jak te rasowe i czasem się zastanawiam, które z nich są bardziej pokrzywdzone.
Dachowce z reguły wiodą w środowisku beztroskie życie, modelują swoje dni według własnych pomysłów. Rasowce od dnia poczęcia mają zaplanowany z góry każdy dzień. Kiedy nie zostaną sprzedane jako słodkie kociaczki, zostają reproduktorami, czyli maszynkami do zarabiania dla właścicieli kasy. Rzadko traktowane są z sentymentem czy miłością i kiedy nie daj co zaczną chorować, stają się zbędnym balastem.
Od ponad 20 lat, od kiedy tylko zawiązała się Grupa Kocich Opiekunek proces ratowania kotów trwa równolegle zarówno środowiskowych jak i tych rasowych.
Hodowcy mają świadomość, że mogą mi bezkarnie przekazać wszystkie te problematyczne i z troski o koty nigdy nie zdobędę się na hejt czy postawienie zarzutów. Wychodzę z założenia, że całego świata nie wymodeluję pod siebie, a czyniąc szum medialny wokół pseuduchów tylko odetnę szansę pomocy innym kotom. Każdą decyzję poprzedza głęboka analiza wynikających z niej zysków i strat. Moja złość na formę zarabiania pieniędzy nie może w żaden sposób rzutować na fundacyjną politykę. Opieka i troska, ratowanie i leczenie, wpisane są na twardo w najważniejsze zasady. Dotyczy to kotów jako gatunku, a że po drodze trafiamy także na rasowe, to tylko kończy się dla nich szczęściem.
Modelami w tym kalendarzu są piękne koty. Wyśnione, wymarzone przez moje wolontariuszki.
Ten zwyczaj także od zarania Kociej Mamy obowiązuje: To wolontariusz ma nieodzownie priorytet w przypadku adopcji, bez różnicy, którego kota ona dotyczy.
Jak już pojawi się gotowy projekt, wtedy o każdym rasowcu opowiem, czyli przedstawię historię drogi do Kociej Mamy i przyczyny, która skłoniła do przekazania kota o dość dużej wartości handlowej.