Od lat, na wiosnę powtarzamy ten sam apel. Skierowany jest do lecznic współpracujących z Kocią Mamą i do działających z nami karmicieli. Lekarze znają i respektują zasady – koty nawet ślepe, a zdrowe mają prawo do bezpiecznego życia. Odsyłają kotki, które karmią, przekładając zabiegi na czas, kiedy małe będą samodzielne i gotowe do adopcji, a matka zgubi pokarm.
Nie proszę o wiele, tylko o odrobinę wyobraźni!
Opiekunkami kotów mieszkających w komórkach i piwnicach przeważnie są kobiety, które kiedyś też były matkami. Czy my, ludzie mamy przyzwolenie, by zabijać, bo taką możliwość daje nam prawo? A gdzie jest miejsce na odrobinę serca i empatii?
Nie zmienię zdania ani polityki Fundacji w kwestii małych kotów. Kotkę zawsze obejmiemy opieką do czasu, aż przyjdzie czas na adopcji jej dzieci.
Nieludzkim zachowaniem jest zabieranie matkom małych dzieci, które nie mają szans na przeżycie bez kotki albo pomocy człowieka.
Procent tych faktycznie bezdomnych kociaków, które karmimy w naszych domach, jest znikomy.
Sterylizując systematycznie kotki, zmniejszamy sukcesywnie i skutecznie populację tych wolnożyjących.
Rzadko trafia pod opiekę organizacji miot kociąt, których matka zginęła w wypadku lokomocyjnym albo w wyniku nieprzewidzianej sytuacji. Dostajemy kociaki właścicielskie, urodzone przez kotki zaniedbane przez swoich opiekunów.
Umówmy się, każdy kto kocha swoje zwierzę, stara się zapewnić mu komfort życia. Nie poddając kotki sterylizacji musimy mieć świadomość, że przy kotce wychodzącej albo mającej niekastrowanego towarzysza, natury nikt nie powstrzyma. Takie są prawa rządzące światem zwierząt.
Finał zawsze taki sam – kiedy już zapchamy mruczkami bliższą i dalszą rodzinę, kolegów i znajomych, następne mioty lądują w śmietniku zamknięte w pudle, torebce foliowej, rzucone pod krzak w parku albo w najlepszym przypadku zostawione na oknie weterynaryjnej przychodni.
Gdy maluchy mają 4-5 tygodni, spokojnie jesteśmy w stanie im zastąpić matki, ale gdy mają kilka dni, w popłochu szukamy mamek zastępczych i tu dopiero zaczyna się problem.
Kiedyś wiosną Fundacja była po brzegi załadowana dzikimi matkami z dziećmi, nie było problemem podłożenie dwóch czy nawet trzech sierotek. Kotki z reguły są mądrzejsze od ludzi i w sytuacji kryzysowej zawsze współpracują, bez sprzeciwu pielęgnują te porzucone.
Urząd Miasta, świadomy traktowania kotów właścicielskich, opracował projekt, dzięki któremu po niższych kosztach można i te domowe mruczki poddać stosownym zabiegom. Niestety, minęły prawie trzy miesiące i nie ma żadnego odzewu! My natomiast odbieramy multum telefonów z prośbą o przyjęcie miotów, które znajdowane są w rozmaitych okolicznościach.
Po raz kolejny apeluję!
Jeśli moje słowa nie przemawiają do waszych sumień i serc to proszę o odrobinę szacunku dla kota, o którym mówicie „mój przyjaciel”!
Pozwólcie kotce wychować dzieci, zgłoście się do Fundacji o pomoc. Nie rozliczamy, nie piętnujemy, jesteśmy po to by znaleźć sensowne rozwiązanie!
Ale nie skazujcie nas, byśmy non stop żegnały umierające, niewinne maluszki.