Bandzior, który szukał domu

Ten kot pojawił się niespodziewanie na pracowniczych działkach i zamieszkał, uzurpując sobie prawo do bycia szefem, zgodnie z bezczelną kocią filozofią narzucania innym swoich postanowień. I tak zawsze pierwszy był przy misce, zawsze niestrudzenie witał odwiedzające stado opiekunki, zawsze niezłomnie przeganiał inne koty sam zabiegając o „merdy” i „mizianki”. Towarzyszył ludziom krok w krok zachowując się bardziej jak pies. Kłopot z nim był ogromny, bowiem mimo miłości do ludzi, relacja z innymi osobnikami tej grupy eliminowała adopcję w rodzaju: „na dokocenie”.

Trudno w przestrzeni kociarskiej znaleźć dom wolny od kotów, więc nawet nie mogłyśmy sprawdzić jak funkcjonowałby w domu powiedzmy z psem. Mijał czas, a Bandzior, bo tak ochrzciła Go Iza, nadal zamieszkiwał teren ogrodów działkowych wzbudzając respekt i postrach. Mijały miesiące, Iza co rusz przypominała mi o wielkim kocie. Teren ogródków od lat objęty jest opieką Kociej Mamy. Odławiamy koty na zabiegi, maluchy i te starsze szukające kontaktu, przygotowujemy do adopcji. Szansę dostaje każdy, który tylko wykaże odrobinę chęci, nawet jeśli na początku jest przerażony własną odwagą i pomysłem, by zamieszkać z człowiekiem.
Jednak zgodnie z przekonaniem, że każdy kot znajdzie swój dom, tylko trzeba cierpliwie czekać, gdzieś z tyłu głowy rozważałam gdzie by ulokować Bandziora, by inne koty przestały być zaszczute i wreszcie odzyskały beztroskie życie.

Ponad 20 lat pracy na rzecz kotów robi swoje. Wszyscy moi znajomi, przyjaciele, sąsiedzi wiedzą, że jeśli ktoś wykaże chęć na życie z kotem, czyli chce jakiegoś mruczka przysposobić, spokojnie może się zgłosić do Kociej Mamy, a na pewno nie będzie to adopcja z cyklu kupowanie kota w worku.
Wszystkie obecne domy tymczasowe działają niezwykle profesjonalnie, rzetelnie informując o charakterze, ale i opowiadają o interwencji, w wyniku której delikwent trafił do Fundacji.
Działamy w obszarze kotów środowiskowych. Chore, nieleczone matki rodzą już obciążone dzieci, przekazując im wraz z mlekiem wszystkie swoje choroby, robaczycę, świerzbowca, koci katar nawet bywa, że i grzybicę. Działamy kompleksowo, nie zatrzymując się wyłącznie na ograniczaniu populacji, likwidujemy choroby, zwalczając pasożyty. Wydajemy koty zdrowe, szczególnie dotyczy to maleńkich smarków, u których lubią występować giardia i kokcydia.
Na obecną kondycję Fundacji, wiele oddanych wolontariuszek pracowało wytrwale przez kilkanaście lat budując mocny kręgosłup etyczny i stabilny fundament strukturalny.

Mam świadomość, że lekkość z jaką prowadzę Kocią Mamę, mój skłonny do żartów temperament i dystans do własnej osoby, myli szalenie kontaktujących się ze mną ludzi. Wszyscy sądzą, że zapewnienie komfortu pracy, przy tylu rozmaitych płaszczyznach i ilości skupionych wokół Fundacji ludzi, jest łatwe i każdy to potrafi. Kuriozalnie błędne myślenie. Nie wiedzą ile siły, determinacji, ile zacięcia, ale i pokory, trzeba w sobie odnaleźć każdego dnia, by pełnić rolę Szefowej. Ode mnie oczekuje się rady, wsparcia, decyzji, muszę być silna i mocna bez względu na okoliczności. Nie mam prawa do błędnych decyzji. Nie mogę kryć się za plecami innych, to ja muszę iść w pierwszym szeregu nadając ton i rytm. Przez Kocią Mamę przewinęły się różne osoby: wolontariusze, sympatycy, zwolennicy i przeciwnicy. To dzięki tym relacjom powiem wprost różnym, zbieram doświadczenia, ale i wyciągam wnioski. Wieloletnia misja to wbrew pozorom te same sytuacje powtarzające się tylko w innych konfiguracjach. Już poznałam najlepsze rozwiązania, już nie muszę wyważać otartych drzwi, więc poprawiaczom moich decyzji serdecznie dziękuję, bo zwyczajnie nie mam czasu na tworzenie na siłę zamieszania. Te tryby działają, przekonali się Ci co odeszli.

Wracając do Bandziora. Iza nie naciskała, przypominała tylko delikatnie, że diametralnie zmieniałaby się codzienność działkowych, gdybym znalazła dla olbrzyma miejscówkę.
I stało się! Któregoś pięknego dnia zadzwoniła Maja z wiadomością, że jej koleżanka mieszkająca pod Łodzią w cichym, ustronnym bezpiecznym miejscu wyraziła chęć adopcji dorosłego kota!
Warunek: ma kochać ludzi! Nieważna płeć, umaszczenie, chce takiego, który pakuje się do łóżka! Innych zwierząt brak, więc sytuacja dosłownie idealna. Jednak istniała obawa jak do naszego adopcyjnego pomysłu odniesie się kot.
Trudno, próbujemy, decyduje, a nóż…

To wyjątkowa adopcja, bo wprost z działek kot trafił do domu, był już na szczęście kastrowany.
Odczekałam dwa tygodnie, dając czas obojgu na poznanie i aklimatyzację.
Niepotrzebne były nasze obawy i niepokoje. Oni jakby na siebie czekali. Warunki bytowe Bandziora zmieniły się o tyle, że nie ma już kogo prześladować, ma swoją panią, która rozpieszcza Go przekraczając wszelkie granice rozsądku. Do tego stopnia skradł jej serce, że kiedy zniknął pewnego dnia na kilka godzin, kobieta odchodziła od zmysłów z niepokoju, a Bandzior po prostu postanowił odwiedzić i poznać się z najbliższymi sąsiadami. Konsekwencją bezpośrednią samowolnego opuszczenia podwórka jest śliczna czerwona obróżka z adresem zamieszkania i telefonem do Jego Pani. Nikt by nawet nie marzył o takim rozwiązaniu i zmianie w życiu kota. Jest bezpieczny, kochany, dosłownie i w przenośni noszony na rękach, całkowicie akceptowany no i co dla mnie najważniejsze ma swoją bezpieczną przestrze ń z możliwością szwendania się po ogrodzie, więc sytuacja jak dla mnie jest idealna.