Zima była nijaka, raczej mało kłopotliwa, ale żebyśmy tak zupełnie nie zapomnieli co oznaczają dwucyfrowe mrozy, postanowiła nam trochę dokuczyć, jak to mówiła moja Babcia: żeby wygonić choroby. Od razu poszły w ruch czapki, szale, kominy, wyciągnęliśmy z szaf grube płaszcze, puchowe kurtki i kożuchy. Mały był ruch na ulicach, przechodnie szybko przemykali z pracy do domu. Szkoda tylko, że Zima nie była na tyle szczodra, by sypnąć puchatym śniegiem, wtedy byłoby cudnie szczególnie dla dzieci.
Z punktu widzenia Kociary inaczej odbieram srogie mrozy. Rozdaję więcej suchej karmy, przydzielam domki i budki styropianowe. Mam świadomość, że niska temperatura nie tylko dla ludzi jest bardzo przykra.
Dzieciom podczas edukacji zawsze wbijamy do głowy, że latem, wiosną i jesienią nie trzeba aż tak mocno o bytujące obok żyjątka się troszczyć. Śmietniki są pełne dobrej żywności, kwitną i owocują kwiaty i drzewa, wystarczy tylko nie przeganiać a jeż, myszka czy ptaszek sam się wyżywi. Zasobne w rozmaite przysmaki są nasze ogródki, klomby w parkach i osiedlowe rabatki.
Uczymy dzieci empatii, wrażliwości, szacunku do drugiej istoty. Kiedyś te nauki przekazywały im bajki. Bolek i Lolek, Miś Uszatek czy nawet rozbójnik Rumcajs, teraz w dobie szalonych gier komputerowych rosną dzieci karmione opowieściami o supermenach i nadludziach.
Starowa Góra, to dzielnica na peryferiach miasta. Generalnie przeważają domy jednorodzinne, gdzieniegdzie jakieś ogrodnicze gospodarstwa. Mnóstwo jest wszelakich budowli typu komórka, drewutnia, altanka czy szopka. Różni lokatorzy bezdomni czasem tam pomieszkują. Nie raz Fundacja pomagała w łapaniu i zabezpieczaniu kotów, kiedyś nawet dość systematycznie gościliśmy na corocznych letnich piknikach, dlatego Kocia Mama dobrze się mieszkańcom kojarzy.
– Ten kot wpadł do domu w najgorsze mrozy, głodny, wyziębiony, przerażony, ledwo drzwi otworzyłam. Swoje mam już cztery i psa. Nie stać mnie na więcej zwierząt, wygonić z domu nie mam serca, ale na stałe nie może u mnie zostać, bardzo proszę o pomoc – krótko, zwięźle, rzeczowo nakreśliła sytuację pani szukająca pomocy w Fundacji.
Cóż, informację uzyskałyśmy najważniejsze: że nie boi się innych zwierząt, bo mimo licznego stadka czworonogów, nowy przybysz bez stresu zwiedzał kąty i nawet zaczynał się panoszyć; że raczej młody, bo niekastrowany ale jeszcze nie znaczy. Przydzieliłam do przyjęcia Gabinet Filemon.
– Czy widziałaś tego kota?
– Monika przysłała mi sms, ale wiesz jak to jest ze mną, trzeba jeszcze zadzwonić i mi o tym fakcie powiedzieć. Ogólnie wiadomo, że mam awersję do tego rodzaju komunikacji, gdyby dała zdjęcie na czacie… Wiesz, to zupełnie inna bajka.
Ania ubawiona wyjaśnia:
– Iza, on jest miksem dachowca z norweskim leśnym…
– No coś tam Monia mówiła, że według pani ma dłuższy włos, to tym lepiej, nie będzie się kołtunił, opiekun zadba by nie miał dredów. Takie koty w naturalnym środowisku mają trudno, pamiętam jakie problemy ze skórą były u Princessy i Mopika. Nie dość, że chore i wycieńczone były to jeszcze futro do całkowitej renowacji.
Ludzie serca nie mają, wyrzucając koty długowłose z domu, nie wiem co jest dla nich gorsze, nagła bezdomność, konieczność zdobywania pożywienia czy choroby wynikające z niepielęgnowanego futra. Brak wyobraźni doprowadza mnie do szału, czy oni nie mają świadomości, że dredy i kołtuny w konsekwencji doprowadzają do bolesnych odparzeń, ropnych ran, grzybicy, niekiedy zakażeń?
Nad kondycją futra Mopika pracowałam pół roku: wysokokaloryczna dieta, witaminy, dwukrotna wizyta u kociej fryzjerki na pielęgnacji połączonej z kąpielą, systematycznie czesanie spowodowało, że teraz dopiero jako tako wygląda, ale żeby to był koniec starań o jakość jego sierści to bardzo wątpię.
Ludzie, kiedy chorują, spada im odporność, łamią się włosy i paznokcie. Z kotami jest podobnie, każda niedyspozycja automatycznie odbija się na jakości ich futra: staje się matowe, traci połysk i jest nastroszone. Leon, drugi mój kot długowłosy, kiedy cierpiał z powodu infekcji ogona, dopóki utrzymywał się stan zapalny mało, że schudł kilka kilogramów, to futro wyglądało jak stary, wyleniały dywan.
Kot dostał na imię Puchacz, bo faktycznie jest dość pokaźnie ubrany w gęste futro, a waga jego w tej chwili nie powala, bo wynosi 2400 g czyli tyle, ile średnio ważą jego dachowi rówieśnicy. Na pocieszenie: jest miły, wyluzowany, nie ucieka przed stałymi rezydentami lecznicy kotką Misią i jamnikiem Radarem.
Miał farta i pecha zarazem. Pecha, że stracił dom w czasie najgorszych mrozów, kiedy pożywienie zdobyć potrafią tylko największe kocie twardziele, farta, bo w desperacji z głodu wszedł do właściwego domu. To po raz kolejny potwierdza moją tezę, że generalnie koty są niezwykle mądre, a że czasem zachowują się jak dranie, to tylko ich życiowa poza.