Ta sytuacja wydarzyła się kilka miesięcy temu, jakoś w połowie czerwca ubiegłego roku. Odebrałam telefon od Maryli:
– Szefowa, Pani miota się po ulicy, nie bardzo umie trafić do wejścia, a przywiozła prezenty.
– Poproś, żeby stanęła w jednym miejscu i czeka, zaraz ją przejmę.
Wyszłam na ulicę i jedno spojrzenie wystarczyło, by zlokalizować darczyńcę. Ujrzałam kobietę taszczącą ogromne wory wypchane fantami, mocowała się z nimi okrutnie chodząc od furtki do furtki. „Znowu będą mieli o czym rozprawiać na mojej ulicy” pomyślałam.
– Proszę zaczekać, Pani do mnie! – w porę interweniowałam, bo kobieta obarczona worami zmierzała w kompletnie inną stronę.
– Dary przywiozłam, dla kotów i Fundacji, fanty na bazarki…
Coś mnie tknęło. Dary dla Fundacji i nie zna adresu…?
– A dla kogo konkretnie? – zapytałam – Bo podejrzewam, że pomyliła Pani adresy.
– Dla Organizacji XYZ… – podała nazwę.
– Przykro mi bardzo, ale tu ma siedzibę Kocia Mama. Proszę się nie przejmować, ja także mylę adresy i numery telefonów – starałam się panią pocieszyć i rozładować kłopotliwy nastrój. – To tylko pomylony adres, a nie koniec świata.
Widziałam jak patrzyła na mnie, jak myśli fruwały po jej głowie. Nagle zniknęło napięcie i wypaliła:
– Pani Izo, skoro się pomyliłam, widocznie tak musiało być. Proszę przyjąć, spożytkować i nie mieć żalu.
„Tośmy się znalazły” – to moje ulubione powiedzenie, kiedy brakuje mi racjonalnych argumentów.
Dary, bardzo fajne dziecinne szmatki, powędrowały na kociomamine bazarki. Pani w podziękowaniu za pomyłkę otrzymała fundacyjny kubek, żeby przypominał o fajnym zdarzeniu.
– I co fajne jakieś prezenty? – dopytywała w chwilę później Maryla.
– Eleganckie, szkoda że przez pomyłkę i jednorazowo.
I opowiedziałam historię przekazania.
– Będzie jak będzie, nie ma co stękać – zakończyłam rozmowę.
Kilka tygodni później znowu zadzwonił telefon:
– Jesteś w domu?
– Tak, a co się dzieje?
– Pani Małgorzata zmierza ku Tobie.
– Jak to? Znowu się pomyliła?
– Nie, tym razem jedzie do Ciebie celowo.
Teraz to ja oniemiałam.
– Coś więcej?
– Sama ją zapytaj.
– Maryla, zanim cię uduszę!!!
W odpowiedzi usłyszałam śmiech i prośbę:
– Idź już do niej, bo ma całe auto zapchane.
– Dzień dobry Pani Gosiu, słyszałam, że postanowiła mnie Pani odwiedzić, uchyli Pani rąbka tajemnicy?
– Dwa lata tamtych wspierałam, nigdy słowa „Dziękuję” nie usłyszałam, o jakimś nawet drobnym prezencie im się nie śniło, by mi podziękować. Wie Pani, ja nie oczekuję nic w zamian, ale porównuję sytuację, fanty przyjmowały jak za karę, a tutaj proszę, mimo, że zaczęłyśmy dość niezręcznie, było miło i ze zrozumieniem, a na drugi dzień już widziałam przekazane rzeczy na Pchlim Targu. Niby nic wielkiego, używane, ale człowiekowi fajnie na duszy się robi, że ktoś szanuje i docenia. Dlatego będę teraz do Pani przywozić, każdy zbiera co sieje – zakończyła jakby czytała moje myśli.
I tak oto nawiązała się przesympatyczna znajomość. Pani Małgorzata co jakiś czas pędzi do mnie z dostawą, zawsze ucinamy sobie krótką pogawędkę, a kiedy mnie nie ma, przerzuca wory przez płot albo bunkruje w tujach.
Każdy sąsiad zna nawyki i zachowania darczyńców Fundacji, jak przerzucają ogromne torby – patrzą z akceptacją, w przypadku mniejszych interweniują czy to aby nie małe koty.
Łatwiej się żyje i działa, kiedy ma się sprzymierzeńców. Kiedyś inna Małgorzata, moja sąsiadka napisała: „Każda ulica ma swoją nazwę i historię, a nasza ma jeszcze Kocią Mamę i to jest piękne, bo tyle fajnych rzeczy się tu dzieje.”
Napisałam ten reportaż inspirowana rozmową z Anią, która opiekuje się fanpejdżem Kociej Mamy:
– Iza, skąd wy macie z Dorotką takie fajne szmatki? Zalewacie nimi bazarki, to się jakiś sklep zrobił w typie second hand z niezwykle rozbudowaną ofertą.
– Aniu, skoro Pani Małgorzata zadaje sobie tyle trudu i faktycznie przekazuje dobrej jakości i śliczne fanty, łatwiej zdobywać wsparcie na koty działając z pozycji domu, niż stać na straganie.