Wiele fundacyjnych aktywności wynika z sytuacji bezpośrednio związanej z miejscem pracy, wykształcenia czy też hobby moich wolontariuszy. I tak publiczną tajemnicą jest, że Kocia Mama od chwili kiedy poznała Martę wspiera dzieci ze Szkoły Przyszpitalnej przy Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki. Prywatnie, firmowo i fundacyjnie, wszystko to, co tylko może wywołać uśmiech na twarzach chorych dzieci, wędruje do szpitalnej szkoły.
Marta stawiła się do Fundacji by karmić niesamodzielne koty, potem do Jej zadań doszła produkcja rękodzieła, a że kobiety poruszają w trakcie rozmowy jednocześnie wiele tematów, bardzo szybko wątek niecodziennej szkoły wpłynął na rodzaj naszego wolontariatu.
Teraz, podczas pandemii wszyscy są odrobinę przerażeni. Nie wiemy co nam przynieście Przyszłość, jakiego znowu spłata nam psikusa. W jakim wymiarze pokrzyżuje i tak już mocno skomplikowaną społeczną pracę.
Bardzo się staram zachować zimną krew, jednak coraz większy worek obowiązków przygina mnie do ziemi. Nie dość, że znowu wstaję bladym świtem, to z każdej strony mam komunikaty o swoich zaległościach.
Jednak swoim zwyczajem, te mniej pilne odsuwam, chowam do szuflady z napisem: „Lista zadań oczekująca na realizację”, a skupiam się wyłącznie na tych z cyklu na cito. Informacje, które docierały mimo woli do moich uszu od wolontariuszek pełniących dyżury w szpitalach, niepokoiły mnie dość mocno. Dumna jestem z Nich szalenie, że nie uległy panice i odważnie stawiają się do pracy ratując innym życie, ale z drugiej strony miałam świadomość ile ich i moich zwierząt zostanie bez opieki, w chwili, kiedy otrzymają zakaz opuszczania szpitala. Pamiętać trzeba, że wiele wolontariuszek, lekarek i pielęgniarek prowadzi domy tymczasowe, których generalnie specjalnością jest opieka nad chorymi, kalekimi, powypadkowymi, gdzie do podstawowych zajęć, do których należy sprzątanie kuwet, zabawa i podawanie jedzenia, dochodzi konieczność podania leku, zrobienia zastrzyku czy podłączenia kroplówki.
Bardzo się o nie martwię, przeraża mnie każdy ich dyżur. Nieustannie przypominam, by zachowały wszelkie środki ostrożności. Heroiczne zachowanie nie powinno iść w parze z brawurą.
Mówią, że dobro wraca, że co siejesz, to zbierasz!
Pomagam i troszczę się o swoją Fundację w przeróżny sposób. Nie o każdej swojej aktywności piszę publicznie, taką mam zasadę.
Nie postępuje tak, bo wstydzę się tego co robię, tylko znając ludzkie zapędy, nie chcę w wyniku swojej zaradności dokładać sobie kolejnych obowiązków.
Tym razem zadziało się fantastycznie, zatroszczyłam się o pewną osobę, a ta w ramach wdzięczności podarowała mi przyłbice, które przekazałam Izbie Przyjęć w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika. Wybrałam ten szpital z kilku powodów, od lat SOR tego szpitala skutecznie ratuje mi życie, a to wykonując nagłą operacje, a to znowu tocząc krew, a w dodatku co jest najważniejszym powodem tej decyzji, pracują w nim moje wolontariuszki oraz osoby wspierające Fundację i kociary, które mają pod opieką dość liczne mruczące stadko.
Są na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, więc im najbardziej należy się ochrona!