Zdolność adopcyjna ma wprost proporcjonalne przełożenie na formę i liczbę podejmowanych interwencji. Musimy bezwzględnie łączyć te dwie aktywności, bowiem trzeba pamiętać, że wypadkową prawie każdego działania, jest konieczność zabezpieczenia zwierzaka bądź nawet niekiedy całego stada.
Interwencje dzielimy na kilka rodzajów.
Najprostszym, zarazem najmniej kłopotliwym są te, kiedy aktywność dotyczy totalnie dzikiego stada.
Wtedy z skupiamy się wyłącznie na leczeniu i zabezpieczaniu przed rozmnażaniem. Ich życie po kilku dniach pobytu w lecznicy wraca do stanu poprzedniego: nadal pełnią misje kota miejskiego, korzystają z dobrze sobie znanej stołówki, gdzie przysmaki serwuje oddany im opiekun, mieszkają w budzie lub mają przygotowany bezpieczny kącik w komórce.
Schody zaczynają się w chwili, gdy temat dotyczy kilku zwierząt bądź matki z małymi.
I w tym przypadku są dwa rozwiązania:
Koty łagodne, nawet te dorosłe, są szykowane do adopcji. Wiemy z doświadczenia, że jest spora grupa osób, która preferuje zwierzaki stabilne i raczej już dojrzałe. Delikatnym zgrzytem może być tylko moment, w którym delikwent trafi pod skrzydła Fundacji. Jeśli ma farta i stanie się to późną jesienią bądź zimą, ma szansę na dość szybką adopcję. Jeśli trafi na moment, gdy zewsząd sypią się małe smarki, kwitnie sobie w domu tymczasowym przez cały sezon kociakowy.
O ile łagodna i miła kotka nawet z dość licznym potomstwem nie jest dramatem, to już dzika i niedotykowa jest sporym wyzwaniem. Bywa, że dzieci z przysłowiowym mlekiem przejmują niechęć, awersję i nieufność do ludzi. Są tak zblokowane emocjonalnie, że żadna forma socjalizacji nie gwarantuje pozytywnego efektu.
Na poparcie tej tezy mam mocne niezbite argumenty i konkretne dowody: mój Adolf i Rabunia Renaty.
Wybrałam nieprzypadkowo dwa koty, które trafiły do nas w wieku, który rokował socjalizację z człowiekiem. Kociaki nie miały za sobą żadnych traumatycznych doświadczeń, nie doznały krzywdy od ludzi, a mimo to za grosz nie chciały się przełamać i polubić człowieka. Oba zostały w swoich pierwotnych DT bez szans na adopcję, blokując tym samym możliwość ewentualnej opieki nad innymi mruczkami.
Pomysł z adopcjami wirtualnymi jest rewelacyjny bowiem pomaga w zaopatrzeniu tych, które z przyczyn zdrowotnych: Narcyz i gromada Lolek, Malina, Derek, stanowią stałe obciążenie finansowe albo z racji wieku, jak Ela czy z powodu zwykłego życiowego pecha, którego najlepszym przykładem jest Danka, kwitną przez lata w domach tymczasowych.
Zanim odważyłam się podjąć decyzję o posiadaniu zamkniętych DT minęło kilka lat wytężonej pracy, podczas której budowaliśmy bezcenną bazę darczyńców, sponsorów, sympatyków.
Dotąd wszystkie koty nieadopcyjne, przeważanie automatycznie adoptowane zostawały przez swoje opiekunki. Sytuacja była mało komfortowa, bo zawsze zachodziła obawa, że w gronie kociaków pojawi się następny Adolf czy Rabunia.
Adopcje wirtualne są fajną formą wsparcia szczególnie dla osób, które z różnych przyczyn nie mogą już na stałe zaopatrzyć kolejnego czy choćby jednego nawet tego wymarzonego.
Ograniczenia bywają różne: wiek, praca zawodowa, styl życia, alergia albo zwyczajnie proza życia czyli mało stabilna kondycja finansowa.
Koty nominowane są do adopcji wirtualnych według następującego klucza: dotknięte są nieuleczalną chorobą stanowiącą zagrożenie dla innych zwierząt, te, które zdecydowanie odmawiają socjalizacji z ludźmi, akceptując wyłącznie opiekunkę DT i czynnik, który dla niektórych może być mało czytelny: wiek kota, jego nawyki i emocje łączące go z opiekunką DT.
Fundacja Kocia Mama nie narzuca formy ani wielkości wsparcia wirtualnego.
Darczyńca sam wybiera mruczka oraz kwotę. Fundacja może pomóc oczywiście w podjęciu decyzji przybliżając problem, opisując szczegóły, ale nie może wywierać nacisku odnośnie wielkości przekazywanego datku. Za nietakt uważam sugerowanie, że ” właściwa ” opieka wirtualna musi się zamykać określoną kwotą. Umówmy się, na adopcję wirtualną decydują się osoby nie w celu przejęcia całkowitej odpowiedzialności za wydatki związane z obsługą i zaopatrzeniem medycznym, lecz te, które świadomie dokładają swoją cegiełkę, licząc, że będą pozytywnym przykładem i wzorem dla innych.
Miejmy świadomość wyjątkowości adopcji wirtualnych i faktu, że jednym kotem może się opiekować jednocześnie kilka osób.
Bardzo zachęcam do tej właśnie formy pomagania Kociej Mamie.
Opieka wirtualna, dla mnie, płacącej rachunki za wszelkie obciążenia związane z pracą Fundacji, jest wyraźnym dowodem akceptacji podejmowanych decyzji, jakie niestety należą do obowiązków Szefowej Kociej Mamy. Poprzez adopcje wirtualną darczyńcy wyrażają zrozumienie dla zasad i kodeksu norm obowiązującego w naszej pracy. Taka wiedza, powiem szczerze, zapewnia szalony komfort i wiele spraw mi ułatwia oraz odrobinę eliminuje i tak już potężny codzienny stres.
Dziękuję wszystkim za opiekę wirtualną stadka, które jakoś przez przypadek w wyniku typowych działań, wpakowało się na pokład Kociej Mamy i okazało się , że jest mu w tym gronie tak dobrze, że rezygnuje z typowych, tradycyjnych adopcji.